Wiesław Jarosławski należy do najwybitniejszych uzdrowicieli – pomaga praktycznie we wszystkich schorzeniach |
Mistrz Bioterapii - Wiesław Jarosławski
Ratować zdrowie
Nadzieja umiera ostatnia…
…I chora osoba niezależnie od tego co czasami głosi, będzie do końca walczyła o odzyskanie zdrowia szukając rozwiązań alternatywnych. W wielu wypadkach będą to ludzie, którym ortodoksyjna medycyna nie ma już nic do zaoferowania. I jest to postępowanie ze wszech miar racjonalne – a wśród poszukiwanych metod bioenergoterapia zajmuje niewątpliwie pierwsze miejsce.
Jakie dobre moce…
…uruchamia Wiesław Jarosławski. Technika bioenergoterapii, której jest mistrzem, w krajach Wschodu nosi nazwę uzdrawiania pranicznego. Prana oznacza bowiem energię odpowiedzialną za życie i zdrowie człowieka. Grecy określają ją słowem „Pneuma”, Polinezyjczycy używają określenia „Mana”, Chińczycy „Chi”, Japończycy „Ki”, a Hebrajczycy „Rauch”, czyli tchnienie życia.
Prana jest witalną siłą, która ożywia wszystko we Wszechświecie. Samo słowo prana pochodzi z sanskrytu, a oznacza siłę życiową, która w podstawowy sposób wpływa na naszą żywotność. Tworzy żywe matryce energetyczne, których kalką są struktury fizyczne. Wszelkie choroby, czy to fizyczne, czy umysłowe, odzwierciadlają jakieś załamania w tej energii. Rezultatem jest osłabienie, depresja, zburzenia emocjonalne i fizyczne.
Wiesław jest wybitnym „ekstrasensem”, obdarowanym wrodzonymi możliwościami operowania subtelnymi energiami ciała i umysłu. To daje się od razu wyczuć i pacjenci znakomicie reagują na tę jego uzdrawiającą moc i witalność. Jednakże wykorzystanie prany w celach leczniczych nie jest łatwe. Konieczne jest doskonalenie i wzmacnianie własnej energii, co z kolei wymaga dyscypliny fizycznej, umysłowej i duchowej.
W karierze Wiesława…
…przełomem okazał się kurs leczniczo-rehabilitacyjny, na który przed kilkunastu laty, jeszcze w Polsce, wysłało go kierownictwo zakładu energetycznego, w którym wtedy pracował. Przyczyną były jego własne dolegliwości stawów kolanowych, których nabawił się kopiąc piłkę w lokalnym zespole.
Wśród terapii prowadzonych pomiędzy zabiegami były zajęcia z psychologii, na których ćwiczono możliwości wzajemnego oddziaływania, a tym samym wpływania kojąco i leczniczo na partnerów.
Wtedy właśnie okazało się, że najlepsze, jeszcze spontanicznie powodowane efekty, osiągał Wiesław. Ten wpływ był tak wyraźny, że psycholog odbyła z nim rozmowę sugerując, iż powinien zająć się leczeniem ludzi.
Był to początek żmudnej drogi…
….ku pranicznemu uzdrawianiu. Zainteresowani nim dziennikarze pomogli mu trafić do inż. Janusza Wilczewskiego, w Kielcach, który prowadzi tam Studium Radiestezji i Bioenegoterapii oraz wykonuje tam od wielu lat unikatowe testy psychofizyczne, analizujące ponad normalne właściwości osób działających w obszarze energoterapii i radiestezji. Ocenia nawet umiejętności hipnotyczne sprawdzanej osoby i jej empatię, czyli zdolność do współczucia wobec istot cierpiących.
I ponownie okazało się, iż Jarosławski ma predyspozycje do pomagania innym. Uwierzył i zaczął praktykować, osoba po osobie, miesiąc po miesiącu, pierwszy rok bez żadnych opłat. Było mu ciężko, ale wciąż dążył do rozwijania swoich wrodzonych zdolności.
Choa Kok Sui…
…Zapewne też przeznaczenie kierowało drogą rozwoju Wiesława. Do Warszawy przybył bowiem, w 1997 roku, legendarny Chińczyk Choa Kok Sui, nauczyciel i mistrz nad mistrzami w używaniu leczących energii, twórca słynnego „Institute for Inner Studies”, umiejscowionego na Filipinach. Za nim zjechali uczniowie z całej Europy, by uczestniczyć w szkoleniach, które wielki mistrz miał prowadzić w stolicy Polski.
Wśród nich był Jarosławski, wierząc już bardzo mocno w swoje powołanie. Uzyskał pełną akceptację ze strony Choa Kok Sui, a kolejne kursy i dyplomy wyznaczały drogę, którą kroczył: „uzdrawianie energią”, „psychoterapia energetyczna”, „zaawansowane techniki uzdrawiania energetycznego”, „uzdrawianie z pomocą kryształów” i „joga arhatyczna” (opracowana przez Choa Kok Sui, by lepiej kształtować i osłaniać własne ciało).
A dalej była ogromna pracowitość, wykorzystywanie zdobytej wiedzy, rozwijanie intuicji i umiejętności leczniczych. Kilkanaście lat potwierdzania swoich dokonań uzdrowicielskich i zbieranie listów od wyleczonych z różnych schorzeń osób, które partiami, najczęściej po pięćdziesiąt sztuk, wysyłane były do „Intitute for Inner Studies”.
Los zawiódł go do Kanady…
…gdzie nadal wykorzystywał zdobyte umiejętności uzdrowicielskie, uczył rozpoznawania schorzeń, odpowiedniego rozkładania energii i kierowania jej do właściwych czakramów, tak aby najskuteczniej pomagać cierpiącym. Wszystko w zgodzie z wiedzą przekazaną przez Choa Kok Sui, z którym cały czas utrzymywał kontakt.
W uznaniu jego kilkunastoletnich osiągnięć w uzdrawianiu został wyróżniony certyfikatami:
- „The Institute for Inner Stadies” – jako „Associate Pranic Healer” (osobiście sygnowany przez Choa Kok Sui, w 2005 r.).
- „The Institute for Inner Sciences” – jako „Senior Certified Pranic Energy Praktitioner” (sygnowany przez żonę Choa Kok Sui – Charlote Anderson, w 2011 r.).
W Kanadzie uzyskał akceptację:
- „Canadian Examining Board of Health Care Practitioners” ( Instytucji zatwierdzonej przez Ministra Zasobów Ludzkich) – jako „Register Natural Health Praktitioner” (2009 r.)
- „Canadian Consilium of Natural Healing”- jako „Registered Natural Health Specialist Pranic Healing” (2012).
Podstawą działania Wiesława…
… jest zawsze prawidłowa ocena stanu zdrowia osoby cierpiącej i ustalenie wszystkich jej dolegliwości. Wiesław robi to bardzo precyzyjnie. Nie musi wcześniej pytać, woli sam skoncentrować się na rozpoznaniu. Potrafi z łatwością wyczuć i wskazać miejsce zaburzeń energetycznych w biopolu cierpiącego, które zwiastuje schorzenie.
Może to uczynić w początkowym okresie choroby, która dopiero w dalszej fazie może być potwierdzona badaniami, z zastosowaniem nowoczesnej aparatury medycznej.
Terapię, zgodnie z zasadami wypracowanymi w ciągu wieków, przez uzdrowicieli na Dalekim Wschodzie, zaczyna od usunięcia istniejących w ciele chorego blokad energetycznych. To otwiera mu pole do analizy problemów chorobowych osoby podającej się energoterapii. Kolejnym działaniem jest szczegółowe energetyczne oczyszczenie niesprawnych organów, a także punktów energetycznych, które za nie odpowiadają.
Dalej, dysponując potężną mocą własnego biopola, wzbogaconą energią pobieraną z otoczenia, zbliża ręce do uszkodzonego rejonu, koncentrując się na cierpiącym. Działa w obszarze żywej matrycy energetycznej, która jest pierwotnym wzorcem, wobec struktury fizycznej naszego ciała. Odbudowuje aurę osoby poddającej się terapii i wyrównuje jej biopole. Przywraca tym samym możliwość sprawnego przekazywania sygnałów za pośrednictwem komórek nerwowych - następuje działanie terapeutyczne. Zakończenie sesji to stabilizacja przekazanej energii.
Subtelne, życiodajne energie, które generuje Jarosławski potrafią w dobroczynny sposób odwrócić chorobowe zmiany, uznawane przez lekarzy specjalistów nawet za śmiertelne.
Moje spotkanie z rakiem…
…zaczęło się bardzo niewinnie. W lutym 2011 poszłam do lekarza domowego, zaniepokojona przedłużającym się krwawieniem po okresie miesiączkowania. Takie objawy miałam już parę miesięcy wstecz. Otrzymałam skierowanie na zrobienie „ultrasound”. Po badaniu wyszło, że na prawym jajniku pojawiła się cysta ok. 3 cm. Moja pani doktor poinformowała mnie, że w wielu przypadkach cysty samoistnie zanikają, więc może w mojej sytuacji będzie tak samo – ale kazała powtórzyć badanie po dwóch miesiącach, aby mieć pewność, że wszystko jest w porządku.
Powtórzyłam badanie pod koniec kwietnia. Niestety wynik nie był pomyślny. Rzekoma cysta zamiast zniknąć jeszcze bardziej urosła, do 4 cm. i zmieniła się, jak to stwierdziła doktor: „w ciemną mazie”. Dalszy etap to była wizyta u specjalisty ginekologa. Stwierdził on, że to jednak guz, którego trzeba jak najszybciej usunąć i to wraz z jajnikami. W międzyczasie zrobiłam też badanie krwi, na stwierdzenie czy guz zawiera komórki nowotworowe i znów wynik był niedobry – dopuszczalna górna granica normy 35 jednostek, została znacznie przekroczona, do poziomu 399.
To zdecydowało, że ginekolog nie podjęła się operacji usunięcia guza, tylko przesłała mnie do Princess Margaret Hospital Cancer Center, w Toronto (Centrum Nowotworowe). Tylko ktoś, kto przechodzi takie etapy badań wie co się dzieje z człowiekiem. To istna równia pochyła, zawalił się cały mój świat, wszystko widziałam w najczarniejszych barwach.
I w tym momencie nastąpiło jakże korzystne dla mnie wydarzenie. Za radą życzliwych ludzi trafiłam do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego i czekając na wizytę w Centrum Onkologicznym rozpoczęłam sesje energoterapii. Po pierwszej wizycie i przeprowadzeniu analizy stanu mojego zdrowia pan Wiesław powiedział, że obejdzie się bez operacji, a guz na pewno się wchłonie. Jakoś trudno było mi w to uwierzyć i przełamać sceptycyzm. Jednak, ku mojemu zdumieniu, już po tej inicjującej sesji całkowicie i to na dobre ustały nadmierne krwawienia. Moja psychika też się polepszyła, uspokoiłam się i rozluźniłam, nie myślałam już o najgorszym.
Kiedy wreszcie doczekałam się wizyty w Centrum Onkologii, byłam już po pięciu sesjach bioterapii. Ponownie zrobiono mi badanie krwi, a po upływie półtora tygodnia rezonans magnetyczny. Pod koniec lipca, z duszą na ramieniu, pomaszerowałam po ostateczną diagnozę i decyzję „co dalej”. Ale nie było już potrzeby określania tego „co dalej” – krew bowiem całkowicie wróciła do normy, a guz, który rósł w tempie ponad 1 cm. na miesiąc, zrobił się tak malutki, że żadna operacja nie jest mi już potrzebna. Profilaktycznie zalecono powtórzenie rezonansu za trzy miesiące.
Nasuwa się pytanie. Co się stało?
Nie brałam przecież żadnych leków, jedynie terapie prowadzone przez pana Jarosławskiego.
Cudów w medycynie ponoć nie ma, ale chyba w moim przypadku taki fakt zaistniał.
Kończę ten list nieco żartobliwie, bo nareszcie odzyskałam radość i spokój ducha i dobrze wiem, że to nie cud, ale dobroczynna energia pana Wiesława przywróciła mi zdrowie. Lata mijają, a ja wciąż czuję się dobrze.
Serdecznie dziękuję.
Grażyna P.
Toronto, 16.12.2012.
Odczucia…
…ludzi przybywających do Wiesława po ratunek są często bardzo wyraziste. Pracuję już z nim ponad siedem lat, prowadząc organizacyjnie wszystkie jego sprawy, opracowuję dokumentację dokonań terapeutycznych i wciąż jestem zaskakiwany reakcjami kurowanych osób.
Niedawno pomagałem w jego gabinecie w tłumaczeniu problemów, które chciała omówić pięćdziesięcioletnia Kanadyjka Patricia podczas swojej pierwszej wizyty.
Po kilku minutach terapii nagle zaczęła płakać. Zapytana przeze mnie dlaczego – odpowiedziała – nie wiem i kontynuowała: On tak na mnie działa, jakby jego dobra energia przeszywała moje serce. Zresztą podobnie czuję wszystkie miejsca, do których zbliża swoje dłonie. Bardzo czekałam na to spotkanie. Powiedział mi o nim znajomy, który wypatrzył informację o panu Jarosławskim w Internecie. Widziałam tam fotografię jego twarzy, a następnego dnia obudziłam się z tym obrazem przed oczami.
Teraz podczas energoterapii bardzo wyraźnie odczuwam silne prądy, wędrujące przez moje ciało, to niesamowite wprost uczucie.
Te uzdrawiające promienie Wiesława i ich piorunujące działanie, odczuła też wyraźnie inna Kanadyjka Lara, od pięciu lat cierpiąca na uporczywe bóle w okolicach krzyża. Przyczyny nigdy nie zdiagnozowano, a bóle powracały i to tak silnymi atakami, że wręcz nie mogła siedzieć. I tak też stała jak „słup soli” w poczekalni, a usiadła i to z bardzo zdziwioną miną, tuż po zakończeniu energoterapii i wyjściu z gabinetu Jarosławskiego.
Wyraz zaskoczenia na jej twarzy był wprost rozbrajający – wsłuchiwała się przez dobrą chwilę w swój organizm, po czym oznajmiła, że: ten przeklęty ból zniknął i to w ponad dziewięćdziesięciu procentach. Czuję jeszcze miejsce skąd promieniował, ale to odczucie w niczym mi już nie przeszkadza.
Osoby…
…trafiające do Wiesława - to prawdziwa mieszanka narodowości, ras i kolorów. Pomaga równie skutecznie Polakom, rdzennym Kanadyjczykom, jak i obywatelom z czarnej Afryki, Indii czy też Chin. Rozpiętość wiekowa jest też spora, najstarsi pacjenci przekraczali dziewięćdziesiątkę, a najmłodsi liczyli kilka tygodni.
Uzdrowił już sporo maluchów. Ot choćby ponad dwuletnią Rachel, która była zakwalifikowana do przeszczepu nerek – jako jedynej możliwości ratującej jej życie. Biopsja wykazała, że ponad 80% powierzchni jej nerek było w fatalnym stanie – przypominały dziurawy ser szwajcarski. Mama przywoziła Rachel raz w miesiącu, przez okres roku, po czym badania wykazały powrót nerek do pełnej sprawności. Następny poważny test zdecydowano zrobić małej, już po skończeniu szóstego roku życia.
Inna szczęściara to maleńka Aubrey, która urodziła się tylko z jedną nerką, a na pozostałej miała cystę, a właściwie skupisko cyst, które zajmowały 30% jej powierzchni. Lekarze dawali jej antybiotyki, celem zatrzymania ewentualnych infekcji, ale główny problem istniał, aż do momentu trafienia dziewczynki pod dobroczynny wpływ energii Wiesława. Pierwsza wizytę odbyła Aubrey, gdy miała dwa miesiące, kolejną w wieku trzy i pół miesiąca i ostatnią trzecią, gdy skończyła trzy miesiące. A kiedy już przekroczyła cztery miesiące poddano ją kolejnemu prześwietleniu, po którym kompletnie zaskoczony lekarz oceniający wyniki badania powiedział: Nerka jest zupełnie zdrowa. Nie wiem co się stało, może to nie były cysty?
To zaskakiwanie lekarzy staje się już regułą, a kolejny ciekawy przypadek dotyczył polskiego chłopca Damianka, który jedną z nerek miał kompletnie nieczynną. Lekarze zdecydowali, że trzeba ją usunąć, bo nie ma szansy na to, aby podjęła działanie. Dwu i pół letniego chłopczyka rodzice przywozili do Wiesława kilka razy, po czym planowany test wykazał powrót nerki do pełnej sprawności. Prowadząca Dominka specjalistka skomentowała to stwierdzeniem, że…cuda się zdarzają.
To nie są jednak cuda, ale dobrze już udokumentowane przez naukę możliwości terapeutycznego ingerowania w energetyczną strukturę ciała ludzkiego, która jest pierwotnym szablonem decydującym o stanie zdrowotnym struktur fizycznych.
Matryca energetyczna…
Przełomem dla uznania medycyny energetycznej były badania Harolda Saxtona Burra, doktoranta z Uniwersytetu w Yale (1915 rok), który twierdził, że pola generowane przez komórki w biologii organizmu odgrywają ogromną rolę w procesach komunikacji, a wszystko co żyje posiada własne pole, które można zmierzyć za pomocą standartowych urządzeń.
Doktor Burr był przekonany, że pola energetyczne zawierają wzorce żyjących fizycznych systemów. Te „pola życia” (żyjąca matryca energetyczna) odzwierciedlają warunki fizyczne i psychiczne organizmu, więc doskonale nadają się do diagnozy i one też sprawiają, że cząsteczki ( których produkcją zarządzają geny) łączą się, aby wyprodukować konkretne struktury fizyczne.
Współczesna nauka potwierdza odkrycia Burra. Dziś już wiadomo, że każde uderzenie serca zaczyna się impulsem elektrycznym w jego mięśniu. Jest on przekazywany przez cały system krwionośny i dochodzi do każdej tkanki w ciele. Skoro zaś serce produkuje elektryczność, musi powstawać także magnetyzm. Niezwykły jest fakt, że biomagnetyczne pole serca rozciąga się prawie w nieskończoność.
Te pola energii można już mierzyć od lat 70-tych, z pomocą SQUID (Superconducting Quantum Interference Device) – jednego z najczulszych urządzeń do pomiaru pola biomagnetycznego różnych żywych organów.
Ile potrzeba wizyt...
…aby znów być zdrowym. To pytanie przewija się często w rozmowach z osobami szukającymi u Wiesława pomocy i jest z typu tych, na które nie ma prostej odpowiedzi.
Kiedy siedem lat temu rozpoczynałem współpracę z Wiesławem Jarosławskim i zaczynałem kolekcjonować listy od pacjentów świadczące o jego uzdrowicielskich możliwościach, jedną z pierwszych osób, które zgłosiły się do niego, był mężczyzna z zaawansowaną cukrzycą. Sytuacja była na tyle poważna, że groziła mu amputacja nóg – a tradycyjne leczenie nie dawało efektów.
Ten człowiek odbył kilka wizyt i stan jego zdrowia radykalnie się poprawił, do tego stopnia, że zawieszono mu okresową rentę, wrócił do pracy i mógł nadal uczyć dzieci. I właśnie on, po uzyskaniu tak szybkiego sukcesu leczniczego poprosił mnie o zrobienie nietypowej rejestracji, a jego życzenie brzmiało: Niech mnie pan zapisze do pana Wiesława, raz w tygodniu do końca mojego życia.
Oczywiście, aż tak nieprzewidywalnie długa terapia nie była konieczna i pan Kazimierz w kolejnym roku odwiedzał nas już raz w miesiącu, bardziej z przezorności niż konieczności. Takich osób, z bardzo ciężkimi schorzeniami, podążających za Wiesławem jest całkiem spora grupa.
Trzeba jednak pamiętać, że każdy przypadek jest bardzo indywidualną i niepowtarzalną sytuacją. Przy prostszych problemach, ot choćby postrzałach korzonkowych, czy bólach głowy, efekt uzdrowicielski można osiągnąć po dwóch, trzech razach.
Bywa też tak jak w wypadku Krzysztofa, który przykulał do gabinetu, ze sztywnym i obolałym kolanem – a po pół godzinie z osłupiałą miną, wykonywał w poczekalni przysiady powtarzając jak katarynka: Ludzie co tu się dzieje, o co tu chodzi?
A idzie o to, aby ratować zdrowie i to jak najszybciej się da.
Na odległość…
Przytoczę jeszcze jeden ciekawy przykład. Jest on związany z uzdrawiającym działaniem na odległość. Dystans nie stanowi bowiem dla Wiesława żadnego problemu. Wystarczy mu tylko zapytanie (prośba) o przeprowadzenie analizy stanu zdrowia i terapię osoby znajdującej się nawet na końcu świata i po krótkim skupieniu się może określić wszystkie punkty odpowiadające za zmiany chorobowe w jej ciele i przystąpić od razu do przesyłania energii uzdrawiającej.
Tak też zrobił na prośbę matki z Toronto, której córce mieszkającej w Bytomiu, po porodowym cięciu cesarskim pozostały na brzuchu niegojące się rany. Wszystko to paprało się, narastała martwica tkanek, żadne lekarstwa nie skutkowały – w końcu w jedną z ran można już było włożyć mandarynkę. Na dodatek pod skórą powstało „kamienne stwardnienie”, które nie poddawało się żadnym lekom i chirurg zalecał jego wycięcie, by umożliwić gojenie.
Przygnębiona kobieta przyjęła propozycję, ale zanim doszło do zabiegu nastąpiło przesyłanie energii emitowanej przez Wiesława z Toronto. O fakcie tym osoba kurowana nie była powiadomiona, ale już po skończeniu całej akcji leczniczej przysłała list, w którym barwnie opisała swoje odczucia – z tych momentów, gdy zajmował się nią terapeuta.
Wtedy właśnie znienacka przeszył ją ból w rejonie podbrzusza – był rwący, szarpiący czuła się tak: „jakby ją ktoś przestrzelił na wylot”. Nie pomagało rozluźnienie, położenie się, masaż pleców – nic. Takie „ataki” powtarzały się kilka razy, ale najboleśniejsze były te pierwsze. Stopniowo ból wyciszał się, ale najważniejsze, że zaczął się szybki proces gojenia ran i budowania nowej skóry. W ciągu kilku dni przestał wyciekać płyn surowiczy, pojawił się świeży naskórek i jak pisze: popłakałam się ze szczęścia, bo mój wielomiesięczny koszmar nagle szybko się zakończył i nie mam wątpliwości, ze spowodowała to energia pana Jarosławskiego.
Trzeba podkreślić…
…że Wiesław Jarosławski z łatwością wykrywa wszystkie dolegliwości zgłaszających się do niego po pomoc. Tu jest też ten wciąż nie wykorzystywany, a możliwy obszar współpracy z medycyną konwencjonalną.
Opiszę kolejny przykład jakże znamienny. Rzecz działa się w Windsor, a młody mężczyzna Bogdan H. przyszedł na wizytę trochę z ciekawości, trochę za namową kolegów – postanowił sprawdzić siebie, choć jak twierdził nic mu nie dolegało. Wyszedł z gabinetu Wiesława już z nieco mniej pewną miną i był raczej małomówny. Po miesiącu zatelefonował do mnie i poprosił o adres e-mail, gdyż chce przesłać list.
Z jego pisma dowiedziałem się, że Wiesław po krótkiej analizie stanu zdrowia zalecił mu natychmiastowe sprawdzenie lewej nerki. Tą radę początkowo zlekceważył, bo niczego nietypowego w tym rejonie ciała nie odczuwał, ale wytrzymał z tym postanowieniem dwa tygodnie, wewnętrzny niepokój narastał, więc poszedł na wizytę do swojego lekarza prosić o skierowanie na prześwietlenie. Powiedział mu skąd ta prośba i o dziwo natychmiast otrzymał skierowanie.
Specjalista też nie negował wskazania Jarosławskiego i wkrótce trzech techników zmieniając się, przez blisko godzinę prześwietlało wskazany obszar ciała pacjenta. Potem była krótka rozmowa z chirurgiem, który poinformował Bogdana, że na nerce ma około trzy-centymetrowy guz i powinna ona zostać natychmiast usunięta. Taką decyzję pacjent zaakceptował, a gdy przyszły wyniki testów wyciętej tkanki – okazało się, że był to jeden z najzłośliwszych nowotworów, ale uchwycony w tak wczesnym stadium, że nie zdążył się jeszcze przerzucić na inne organy. Urolog w swojej karierze nie miał jeszcze nigdy tak wczesnego rozpoznania tego śmiertelnie niebezpiecznego schorzenia. W zakończeniu listu Bogdan dziękował Jarosławskiemu za uratowanie życia.
Spośród kilkudziesięciu uczniów…
...którzy przed kilkunastu laty rozpoczynali cykl szkoleń i warsztatów prowadzonych w przeciągu dwóch lat przez legendarnego Mistrza Choa Kok Sui, najwybitniejszego znawcy wielowiekowych metod uzdrawiania energetycznego stosowanego w kulturach Dalekiego Wschodu - Wiesław ostał się jedynym, regularnie działającym uzdrowicielem z ogromnym dorobkiem terapeutycznym.
Mimo zdobytej sławy i ugruntowania mocnej pozycji zawodowej wciąż dokształca się i sprawdza. Od dwóch lat, w okresie wiosennym odwiedza Polskę, bo tam akurat przybywa z warsztatami rozwijającymi umiejętności w jodze archatycznej, żona Choa Kok Sui, Charlotte Anderson. Ten system jogi opracowany przez Choa Kok Sui pomaga w bardzo już głębokim formowaniu własnego ciała i chronieniu go przed złymi wpływami zewnętrznymi.
I tylko takie postępowanie, pełne pokory wobec posiadanego daru i odnoszonych sukcesów oraz ciągłe pogłębianie wiedzy w teoretycznym i praktycznym zakresie stosowania energoterapii gwarantuje rozwój i dalsze efekty – to były żelazne zasady wpajane przez Choa Kok Sui, którymi na co dzień kieruje się Wiesław Jarosławski.
Krystyn Herwy
(artykuł napisany w Grudniu, 2012 r.)
(fragmenty z artykułu, który ukazał się, tygodniku „Goniec” (Toronto), 16-22 listopada 2007)
JAKI JEST…
…Szalenie pracowity, w wiecznym pośpiechu, zawsze twierdzący, iż brakuje mu czasu, aby zrealizować codzienny program. Jego zegar biologiczny budzi go często przed wschodem słońca, gdzieś między piątą i szóstą. To start do wypełnionego niezwykłą aktywnością dnia.
Wiesław do godziny dziewiątej, kiedy wyjeżdża do Kliniki, aby przyjmować szukających u niego pomocy, potrafi wykonać sporo prac ogrodowych oraz we wnętrzu domu, gdyż jako przysłowiowa "złota rączka" potrafi dosłownie wszystko naprawić lub ulepszyć. Uwielbia pracę, nawet ciężką fizyczną, na świeżym powietrzu w pełnym kontakcie z budzącą się przyrodą.
Jego śniadania to mieszanka różnych świeżych zielenin, z głównym dodatkiem pokrzywy. Uzupełnia to np. serkiem kozim i maślanką z farmy. Pije prawie wyłącznie czystą, niegazowaną wodę z dobrych źródeł.
W klinice, podczas przyjęć, poświęca każdemu pacjentowi sporo czasu. Tu nie wykazuje żadnych oznak zmęczenia, nawet gdy musi przyjmować wiele godzin. Zapewne jest to efektem jego unikatowych zdolności absorbowania z natury energii, i to w pełnym zakresie widma światła białego (tzw. biel lecznicza) i wzbogacania tym sposobem swojej wrodzonej, terapeutycznej mocy. Śmieje się, że po tak ciężkim dniu dysponuje jeszcze wystarczająco sporą nadwyżką energii, by ruszyć na dobre przyjęcie i to z tańcami, jednak najczęściej kończy się to też "roślinną" kolacją i wędrówką do sypialni.
Jeżeli ma czas na zjedzenie obiadu, to robi to w ekspresowym tempie, a jego późniejsza sjesta wynosi może minutę. Tyle bowiem wytrzymuje we względnym spokoju i zaraz podrywa się, by pędzić do kolejnych zadań, bo… nie może tracić czasu. Trwa w ciągłym biegu, z uśmiechem i pełną życzliwością dla cierpiących, którzy tak licznie go oblegają.
NIE WIERZYŁAM…
…W inne niż tradycyjne, wydawałoby się, iż doskonale sprawdzone wsparte najnowszą techniką metody leczenia. Nie wierzyłam tym bardziej, jako rodowita Kanadyjka, wykształcona w tutejszej mentalności traktującej niekonwencjonalne podejście do terapii jako odpowiednie dla szamanów kurujących Indian. Nie wierzyłam do momentu, aż sama znalazłam się w tarapatach.
W styczniu 2006 nagle wystąpił problem z naczyniami włoskowatymi w moim prawym oku. Zrobiło się czerwone jak u królika angorskiego, naczyńka na gałce ocznej nabrzmiewały i pękały, następowały wybroczyny krwawe i wylewy pod gałką oczną.
W takim stanie dostałam skierowanie do oftalmologa, specjalisty od naczyń włoskowatych oczu i tę wizytę odbyłam w listopadzie 2006.
Zalecona terapia to były trzy zastrzyki leku "Avastin" wykonane w gałkę oczną. Niestety, przez pierwsze dwa miesiące nie było żadnych znaczących efektów. Na szczęście moje pole widzenia nie było zaatakowane – tylko jakby na obrzeżu obrazu, który widziałam, występowało coś w rodzaju ciemnych plam. Było to bardzo deprymujące.
Moja druga wizyta u specjalisty była planowana na koniec stycznia 2007, ale wcześniej dowiedziałam się o bioterapeucie panu Wiesławie Jarosławskim i jego znaczących sukcesach leczniczych. Opinia była tak dobra, że mimo mojego sceptycyzmu postanowiłam zaryzykować i zamówiłam wizytę. To właściwie były następujące po sobie (dzień po dniu) dwie sesje terapeutyczne – odbyte w połowie stycznia 2007.
Kiedy wróciłam do mojego oftalmologa, jakieś dwa tygodnie później, aby odbyć kolejne testy, specjalista był bardzo zadowolony, powiem więcej, zdziwiony i zaskoczony. Stwierdził wprost, że absolutnie nie spodziewał się tak wielkiego postępu leczniczego, osiągniętego w tak krótkim czasie.
Teraz regularnie, raz w miesiącu, spotykam się na energoterapii z panem Jarosławskim, nie zaniedbując monitorowania przez oftalmologa.
Obecnie nie muszę korzystać z żadnych leków ani zastrzyków i mogę z cała pewnością stwierdzić, że mój problem medyczny jest całkowicie rozwiązany. Oko jest zdrowe, ostrość i pole widzenia doskonałe.
Na zakończenie chciałam wyrazić przekonanie, już byłej sceptyczki, oparte na moim wewnętrznym odczuciu i obserwowaniu efektów szybkich pozytywnych zmian leczniczych, które następowały w moim oku po kolejnych sesjach energetycznego oddziaływania, iż właśnie ten wpływ powodowany przez pana Jarosławskiego sprawił tak szybki, skuteczny i trwały postęp zdrowotny.
Dziękuję serdecznie,
Monika L.
Windsor, October 12, 2007.
CORAZ CZĘŚCIEJ CHORUJEMY…
...Nagłówki gazet oraz czasopism, a także reportaże radiowe i telewizyjne donoszą o tym, że współczesne społeczeństwo jest coraz bardziej chore.
Coraz więcej osób cierpi na dolegliwości, które w podobnej różnorodności i intensywności nie występowały. Do gabinetów lekarskich zgłaszają się pacjenci z poważnymi zespołami chorobowymi nierzadko obejmującymi różne grupy narządów, a co gorsza, pacjenci ci coraz częściej nie reagują lub reagują niedostatecznie na sprawdzone metody lecznicze.
Można więc mówić o blokadzie terapeutycznej. Dość wspomnieć gwałtowny wzrost alergii, grzybic, stanów obniżonej odporności i przewlekłych schorzeń.
Współczesnego człowieka dobijają, że pokuszę się o wypunktowanie:
- negatywny wpływ fatalnie kształtowanego przez niego otoczenia, połączony z wywołanym tym ogromnym zanieczyszczeniem środowiska,
- gwałtowny wzrost obciążeń elektromagnetycznych powodowanych choćby przez coraz to nowe sieci telefonii komórkowej, bezprzewodowe sterowniki telewizyjne, "myszy" komputerowe, kuchenki mikrofalowe itp.,
- coraz większy podział życia na sprawy zawodowe i malejący rozpaczliwie czas wolny przeznaczony na relaks,
- wynikający z tego brak wypoczynku i nadmierne obciążenia psychiczne,
- pozbawione naturalnych właściwości i modyfikowane genetycznie pożywienie (proszę zauważyć, że nie mówi się już o żywności, tylko o środkach spożywczych),
- intensywne wykorzystywanie różnorodnych medykamentów o licznych działaniach ubocznych, które u wielu osób przybrało rozmiary lekomanii.
Naturalne więc systemy regulujące i obronne organizmu są coraz silniej zakłócane, a nawet blokowane. Jego zdolność do samoleczenia zmniejszyła się, a chorobom otwarto drogę do przejścia w stan przewlekły.
BYŁAM ZDESPEROWANA I ZROZPACZONA…
…bo od ponad trzech miesięcy na moim ciele, w różnych miejscach, zaczęła się pojawiać wysypka. Na początku na kolanach i łokciach – tak było przez pierwsze dwa tygodnie – potem gwałtownie zaczęła się rozszerzać. Była to jakby alergiczna reakcja. Najpierw pojawiały się krosty. Jak jeszcze leżałam, to było pół biedy, ale tuż po wstaniu w ciągu 15 minut do pół godziny ciało dookoła tych krost zaczynało puchnąć. Trwało to około dwóch godzin, po czym powoli znikało. Takie doznania prześladowały mnie przez jakieś trzy tygodnie, potem było gorzej. Tych krost lawinowo przybywało, zlewały się, tworząc wręcz guzy, na dodatek bardzo gorące i swędzące.
Czas trwania tej upiornej wysypki przedłużał się i wreszcie sięgnął doby. Można powiedzieć, że kładłam się pokryta całodniową wysypką, a rano budziłam się z nowymi krostami utworzonymi w nowych miejscach.
Lekarze rozkładali ręce. Mówili, że prawdopodobnie jestem uczulona na coś, ale nie potrafili sprecyzować na co konkretnie. W tym stanie odważnie pojechałam na urlop do Las Vegas, ale po pierwszej spędzonej tam nocy obudziłam się już nie tylko z wypryskami, lecz z silnie opuchniętą twarzą. Zamiast wypoczynku czekał mnie szpital. Tamtejsi lekarze zaaplikowali mi duże dawki sterydów i środki antyhistaminowe. Łykałam te tabletki, lecz każdego ranka wstawałam z coraz większą opuchlizną i wysypką pokrywającą mnie dosłownie wszędzie.
Po powrocie do Kanady skierowano mnie do specjalistki, która orzekła, że jest to stan chroniczny, gdyż moje tortury trwały już wtedy ponad 7 tygodni, a przy takim stopniu zaawansowania nie są w stanie odkryć przyczyny schorzenia. Usłyszałam jeszcze, iż tak dzieje się w 90% tej przypadłości. Leczenie sprowadza się do podawania środków antyhistaminowych i może trwać do roku, ale żadnego zapewnienia jego skuteczności nie ma. Owszem, szacuje się, że średnia kuracja powinna zamknąć się we wspomnianym okresie, lecz w niektórych przypadkach może ciągnąć się i cztery, i pięć lat, a w pewnych sytuacjach wyzdrowienie nie następuje i trzeba się nauczyć żyć z tą potworną przypadłością do śmierci.
Byłam zdesperowana i zrozpaczona, straciłam nadzieję na pomoc ze strony medycyny i rozpaczliwie szukając ratunku, przypomniałam sobie o panu Wiesławie Jarosławskim, który już wcześniej pomagał mojej rodzinie. Na moje szczęście, odnalazłam wizytówkę i natychmiast zapisałam na wizytę. To był ten łut potrzebnego mi szczęścia.
Terapeuta stwierdził, że przyczyna całego zła tkwi w niesprawnej wątrobie i podczas sesji koncentrował się głównie na niej. Już po pierwszym razie była widoczna poprawa. Zdrowiałam z wizyty na wizytę. Ilość krost i opuchlizna malała. Łącznie odbyłam pięć sesji leczniczych w ciągu trzech tygodni i wreszcie obudziłam się zupełnie zdrowa (!!!), bez śladu wysypki czy opuchlizny!
Mijają kolejne dni i każdego ranka z niepokojem spoglądam na moją skórę, właściwie dokładnie sprawdzam się od stóp do głowy, ciesząc się jak dziecko, że moja wielomiesięczna zmora definitywnie się zakończyła. A było już tak, że prawie nic nie jadłam, bojąc się odczynów alergicznych, zrezygnowałam też ze spania w pościeli, bo a nuż ona uczulała mnie, i przeniosłam się na skórzaną kanapę, lecz żadnego pozytywnego efektu nie uzyskałam.
A teraz, zaledwie po kilku energetycznych terapiach u pana Jarosławskiego, jestem ZDROWA, taka jak przed atakiem tego wstrętnego "hives", bez ani jednej skazy, krosteczki czy nawet minimalnej opuchlizny.
Moja wdzięczność jest przeogromna,
Beata C.
Burlington, 13.09.2007.
ZDROWIE…
…to coś więcej niż brak choroby, to także dobre samopoczucie całej osoby w każdej dziedzinie. Wiąże się z ewolucją i jest postrzegane jako jeden z przejawów narastania nowej świadomości. Jego istotą jest zrozumienie energii, a nie materii – człowiek nie jest bowiem zlepkiem martwej natury, lecz stanowi układ aktywnej energii, do której należy dostroić się i dostrzec jedność ze wszystkim co istnieje.
Energia, którą dysponuje Wiesław Jarosławski, wzbogacana tą pobieraną z natury, jest kierowana i przesyłana przez niego do ciała pacjenta zgodnie z jego potrzebami. Pozytywne zmiany widoczne są nie tylko w ciele leczonego. Energia przenika go na wskroś i dokonuje także zmian w jego systemie emocjonalnym oraz umysłowym, zapewniając powrót do pełnej sprawności psychofizycznej i jest to zgodne z dążeniem każdego z nas… zabezpieczenia największego skarbu, jakim jest ZDROWIE.
Krystyn Herwy
WIESŁAW JAROSŁAWSKI - odkrycie ostatnich lat w światowej bioterapii, przyjmuje regularnie w Toronto i Mississaudze.
Wszyscy chętni do zapoznania się z jego nadzwyczajnymi zdolnościami uzdrawiającymi proszeni są o kontakt pod numerem telefonu:
416 887-3772 oraz 905-281-0008
(dla obu lokalizacji)
Budynek Medyczny Toronto, 2333 Dundas St. West (przy Bloor St. West), gabinet 407.
Budynek Medyczny Mississauga, 3025 Hurontario St. (na północ od Dundas), gabinet 510.
Przyjęcia również w London (Ontario) – tel.: 905-281-0008 oraz w Windsor – tel. :416 887-3772
i 905-281-0008
Mistrz i Nauczyciel Choa Kok Sui i Wiesław Jarosławski
Tel: 416 887-3772
NIEWIEDZA JEST NIEBEZPIECZNA
…Tak zatytułowany jest wywiad z wieloletnim arcybiskupem archidiecezji lubelskiej Bolesławem Pylakiem, który ukazał się w 2008 roku w styczniowym numerze miesięcznika "Nieznany Świat", obrazujący pogląd tego hierarchy kościelnego na bioenergoterapię i radiestezję:
Pewne uzdolnienia (wrażliwość napromieniowanie), to naturalny dar Boga, który posiadają ludzie w różnym natężeniu. Jednak tylko około 20% populacji ziemskiej charakteryzuje się nim w takim stopniu, że może pomagać drugiemu człowiekowi i sobie. Niekorzystanie z tego daru Bożego byłoby obrazą dobrego Stwórcy. Niepomaganie innym byłoby grzechem zaniedbania (…).Czym jest (…) bioterapia, zwana też medycyną naturalną? Nazwą tą ogarniamy szereg form oddziaływania na chory organizm, aby przywrócić mu zachwianą równowagę zdrowotną. Nie pretenduje ona do miana medycyny akademickiej. Pragnie ją tylko wspomagać i ewentualnie uzupełniać. Jest wcześniejsza i starsza od swej siostry medycyny akademickiej, która korzysta z różnych nowoczesnych urządzeń technicznych. Nadal jest praktykowana w wielu krajach świata, często w harmonijnej symbiozie z medycyną konwencjonalną (…) Czy katolicy mogą korzystać z usług(…) uzdrowicieli i radiestetów? Z pewnością tak. Wszak są to działania z wykorzystaniem naturalnych uzdolnień natury ludzkiej danych nam przez Stwórcę dla naszego dobra (…) Przypisywanie skutków działania bioterapeutów złemu duchowi jest nonsensem. Zły duch działa tam, gdzie człowiek otwiera przed nim swoje serce; nie ma dostępu do ludzi żyjących po Bożemu (… )Tłumaczenie skutków bioterapii jako owoców działania autosugestii (psychologiczny efekt placebo) jest niesłuszne, gdyż bioterapeuci pomagają również dzieciom, ludziom nieświadomym i zwierzętom.
(A oto niektóre z listów, od osób, które doznały dobroczynnego wpływu energoterapii Wiesława Jarosławskiego. Ta przebogata korespondencja tworzy różnorodny i jakże miły zbiór w jego dokumentacji)
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: trauma po wypadku drogowym – połamana szczęka i obojczyk, zmasakrowana i pociętą głowa i tors, wstrząśnienie mózgu, pęknięta kość udowa, ciągły ból głowy, torturujące zawroty głowy, upiorny lęk, niepokój i stała chęć do płaczu, zakłócone krążenie w nogach, opuchnięta twarz i czerwone blizny, paraliżujący ból.
...W moim przypadku jest to stuprocentowa poprawa. A przecież moja szczęka była właściwie skręcona z trzech luźnych części, przy pomocy drutów platynowych. Cały czas byłam na środkach przeciwbólowych, które nie przynosiły mi ulgi. Nie mogłam spać, nie mogłam przewrócić się z boku na bok, od szyi w dół byłam cała zasiniaczona i obolała, nie mogłam nawet przełknąć śliny, jadłam tylko „baby foood”.
Noce pełne cierpienia, każde drgnienie głowy wywoływało upiorne zawroty. To trwało pełny miesiąc, aż do pierwszego wejścia do pokoju, w którym przyjmował pan Jarosławski.
Trudno mi moje emocje ubrać w słowa i jakoś uporządkować gonitwę myśli.
18 stycznia jechałam z mężem do pracy, prowadząc jego Vana. Była to wąska droga, po bokach rowy, na dodatek przymarznięta po deszczu i posypana świeżym śniegiem.
Z naprzeciwka jechał pług z dużym lemieszem. Zagarnął część naszego pasa. Musiałam się usunąć w prawo i wtedy zahaczyłam o pobocze pełne lodowych grud. Ciężki Van podskoczył i straciłam nad nim panowanie. Auto zaczęło się ślizgać i powoli obracać. Polecieliśmy prosto na spychacz. Pamiętam wszystko do momentu uderzenia i rąbnięcia głową o kierownicę. To była masakra, odbiliśmy się przodem i po obrocie również tyłem – auto poszło do kasacji.
Ci co nas zbierali myśleli, że nie żyjemy. Mąż został wyrzucony przez okno, a może przez drzwi, które zniknęły. Ja ocknęłam się jednak po pewnym czasie, trzymały mnie jeszcze pasy. W szoku odczepiłam się i wyszłam szukać męża. Kilkanaście metrów dalej zobaczyłam drzwi, a jeszcze dalej męża. Leżał trzymając się za głowę, bardzo zmasakrowaną i pociętą, wokół było mnóstwo krwi, brak z nim było jakiegokolwiek kontaktu. Jakaś kobieta okrywała nas kocami, potem przyjechały ambulanse.
W szpitalu okazało się, że mam popękaną szczękę, obojczyk, bardzo potłuczoną głowę i klatkę piersiową, wiele różnych pocięć, w tym głębokie kolana. Oczywiście towarzyszyło temu wstrząśnienie mózgu.
Maż miał popękaną czaszkę. Pęknięcie ciągnęło się od lewego łuku brwiowego, poprzez nos, kości policzkowe, po przekątnej w dół szczęki. Wiązało się to z wstrząsem mózgu. Dodatkowo miał pęknięcie kości biodrowej i złamany palec wskazujący w lewej ręce. Aha, odczuwał jeszcze silny ból nóg. Prawdopodobnie od zapierania się stopami tuż przed uderzeniem. Musiało nastąpić uszkodzenie krążenia, bo stopy stały się zimne i drętwe.
Co działo się w głowie – Bóg jeden wie. Tuz przed wypadkiem już był w szoku, po nim pamięć wydarzeń zniknęła.
Cały czas cierpieliśmy z powodu bardzo silnych bóli i zawrotów głowy. Byliśmy całkowicie rozbici wewnętrznie. Pozostał lęk, stały niepokój, w moim przypadku doszła jeszcze płaczliwość.
To ciągnęło się przez miesiąc, aż do spotkania 18 lutego z panem Jarosławskim. Wciąż głowię się jak najbardziej plastycznie opowiedzieć o odczuciach podczas pierwszej wizyty.
Przede wszystkim całkowicie zniknęły – upiorny lęk, niepokój i stała chęć do płaczu. Jak ręką odjął, od razu w gabinecie, nie było tego wszystkiego. Szczęka, która była jakby za ciasna, sztywna i nie moja znów stała się normalnie funkcjonującą częścią mojego ciała. Ustał okropny ból głowy i zębów. Odeszły w niebyt zawroty głowy. Zniknęła duża opuchlizna, którą wciąż miałam na twarzy. Znów byłam zdrowa! i stało się to już po pierwszej sesji terapeutycznej!!!
Mąż ma podobne odczucia. Ustąpiły bóle i torturujące zawroty głowy. Po jednym dniu przyblakły czerwone blizny na jego twarzy. Nastąpiła w nim wyraźna zmiana. Z przygaszonej istoty o błędnych i rozmytych oczach stał się odrodzonym człowiekiem o bystrym spojrzeniu zdrowej osoby. No i jeszcze przestał go prześladować stały ból nóg i obydwu stóp. Poprawiło się krążenie, stopy znów stały się ciepłe. Skończyły się kłopoty z chodzeniem.
Patrzę na zdjęcia ruiny auta i wciąż nie mogę uwierzyć, że wyszliśmy z tych opresji cało. To, że żyjemy świadkowie wypadku określili jako cud. Nawet lekarze w szpitalu byli podobnego zdania.
W nasze ocenie kolejnym cudem było spotkanie z panem Wiesławem Jarosławskim i to co dla nas zrobił. Wprost piorunująca szybkość i skuteczność jego terapii, gdyż rewelacyjne efekty nastąpiły natychmiast – żaden lekarz nie udzieliłby nam tak szybkiej pomocy fizycznej i psychicznej.
Ważne dla nas było też to, że pan Wiesław okazał się normalnym nie wywyższającym się człowiekiem. Widać było, że chce pomóc. Szuka sposobu, by najlepiej dotrzeć do pacjenta, otworzyć go i wyleczyć.
Ta pomoc uzyskana w tak krótkim czasie jest nie tylko bardzo wyraźna lecz i stabilna. Nie jest to chwilowa, kilkuminutowa poprawa. To są trwałe efekty.
Chce tyle powiedzieć, przeskakuję to na to, to na tamto próbując najtrafniej ująć co działo się z nami podczas i po energetycznej terapii u pana Wiesława.
Miałam pójść na rehabilitację, ponieważ po uszkodzeniu obojczyka nie mogłam podnosić ręki gdyż ból był paraliżujący. Ale jest mi nie potrzebna, bo już podczas pierwszej wizyty mogłam ją unieść całkowicie do góry!
Ten list piszę piętnaście dni później, ból nie wrócił mogę swobodnie manipulować ręką we wszystkich płaszczyznach. Oboje z mężem jesteśmy jak nowo narodzeni. Śpimy teraz jak susły, co jest istnym błogosławieństwem po tak długim okresie cierpienia.
O tym niezwykłym uzdrowicielu dowiedziałam się od znajomej, której też zlikwidował ból (miała jakiś problem z kościami) a po sesji leczniczej przestała brać proszki.
To, że jestem zadowolona z energoterapii wykonanej przez pana Wiesława jest stanowczo za mało powiedziane.
Chciałabym, aby ten list został opublikowany by ktoś inny znajdujący się w ciężkiej sytuacji zdrowotnej mógł dzięki temu dowiedzieć się o nim i skrócić swoje męki. O to przecież chodzi, by wspierać się wzajemnie w pokonywaniu nieszczęść, które tak często nas spotykają.
Zofia K
Władysław K.
Windsor,05.03.2006.
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: guz piersi, długotrwały ból po biopsji, żylaki na obu nogach powodujące okresowa niemożność chodzenia poprzez okres 5 lat.
....Wrzesień 2005 r., to dla mnie miesiąc, który zanotowany został w mojej pamięci na zawsze, gdyż wtedy dowiedziałam się, że mam guza lewej piersi, i to dużego, bo wielkości mniej więcej połowy banana, a jedynym ratunkiem jest operacja. Oniemiałam i po prostu nie wiedziałam, co mam zrobić ze swoimi myślami.
Na moje szczęście, dowiedziałam się, że za tydzień ma przyjechać do Windsor bioterapeuta, pan Wiesław Jarosławski. Bez namysłu zdecydowałam się pójść na wizytę, a przyjęcie zapewniły mi nasze kochane siostry urszulanki, gdyż nie miałam uzgodnionego wcześniej terminu i w efekcie ich działania pan Wiesław przyjął mnie już późnym wieczorem.
Wierzyłam i czułam, że wszystko układało się tak, by doprowadzić mnie do takiego właśnie terapeuty. i rzeczywiście, zaraz po pierwszej wizycie odczułam poprawę zarówno fizyczną jak i psychiczną.
Między wrześniem a październikiem moja rodzinna doktor zadzwoniła do mnie , że już dostałam lekarza, który ma mnie operować, ale wcześniej trzeba powtórzyć mammogram i ultrasound piersi. Wszystko było tak szybko załatwiane, iż po prostu myślałam, że użycie noża jest niezbędne.
Tydzień później, już po zrobieniu tych badań, zgłosiłam się do chirurga. Miał u siebie pierwsze oraz drugie wyniki (robione już po wizycie u pana Wiesława) i początkowo zaczął mi tłumaczyć, że konieczne będzie wykonanie biopsji, bo musi mieć pewność, czy jest to guz złośliwy, czy nie? W pewnej chwili zatrzymał się i powiedział zdziwiony, iż drugie badanie różni się od pierwszego zasadniczo, bo ten duży guz rozpadł się na wiele drobnych grudek, które nie powinny być dla mnie groźne. Mimo to skierował mnie do szpitala na pobranie wycinka.
Przedtem jednak odbyłam drugą sesję energoterapii u pana Jarosławskiego. Po tym spotkaniu poczułam się znacznie pewniej, nic mnie nie bolało i miałam uczucie, jakbym zgubiła jakiś ciężar.
Aha, moim dodatkowym problemem były żylaki obu nóg, na które operowano mnie, bez większych efektów, a potem pięciokrotnie próbowano likwidować je przy pomocy zastrzyków. Było jednak coraz gorzej, nogi bardzo mnie bolały i okresami nie mogłam chodzić. Ta tortura ustąpiła całkowicie, poczułam się normalnie, a koleżanki w pracy dziwią się, że nagle przestałam narzekać na stały ból tych moich nieszczęsnych kończyn.
Pamiętam dobrze datę 13 grudnia 2005, bo idąc do szpitala na biopsję, cały czas zastanawiałam się, jak by się od niej wymigać. Nic nie wymyśliłam i przygnębiona poddałam się wstępnym badaniom. Trwały one ponad dwie godziny i okropnie mnie wymęczyły. Pielęgniarka powtarzała mammogram prawie godzinę. Zdziwiona wciąż porównywała filmy z tymi tak różniącymi się od siebie wynikami i dokładnie sprawdzała okolice zaatakowanej guzem piersi. Wreszcie zawiadomiła lekarza, że nie znajduje u mnie niczego złego. Wezwany przez nią specjalista też nie dopatrzył się groźnych zmian.
Wykończona nerwowo, jednak z radością wybiegłam, gdyż uniknęłam groźby amputacji piersi. Dzięki panu Wiesławowi i jego uzdrawiającej mocy spędziłam radośnie święta Bożego Narodzenia.
Ten nastrój towarzyszył mi do 10 stycznia, gdyż wtedy jeszcze raz zatelefonowano do mnie ze szpitala, że powtórny raz przepatrywali moje zdjęcia i zobaczyli grudkę pod pachą. Wezwali mnie więc, by jednak zrobić biopsję w tym miejscu. Czułam się doskonale, niczego złego nie stwierdzałam ani wyczuwałam, jednak oni uparli się i w końcu poddałam się. To było bardzo bolesne wkłucie, po którym przez cały miesiąc czułam głęboki ból w całej lewej piersi.
Po tym pełnym męki okresie znów zawitałam do pana Jarosławskiego. Ulga była natychmiastowa, a na drugi dzień po wizycie ból ustąpił całkowicie.
Ze szpitala zawiadomili, że kolejną wizytę przełożyli mi na maj i wtedy będą znowu powtarzać badania.
Pracuję od 14 lat w dużej pralni chemicznej. Z naszej załogi jestem już trzecią kobietą, u której stwierdzono guza piersi. Tamte dwie moje koleżanki poszły na operacje. To już ponad rok. Kontaktuję się z nimi, wciąż są bez siły i nie mogą wrócić do pracy. Być może też obawiają się środowiska, w którym uprzednio były. Nie jest przyjemnie pracować w chemicznych smrodach, ale mam już ponad 50 lat, a mój angielski jest kiepski. Kto weźmie do pracy takiego emigranta? Rozmawiam jednak z ludźmi, nawet w tym moim ubogim języku, i znając ich bolączki, polecam jak umiem wizyty u pana Jarosławskiego. Już kilka osób zdecydowało się i wszyscy są bardzo zadowoleni.
Moja wdzięczność jest też szczera i wielka. Dzięki niemu uniknęłam okropnego okaleczenia, a moje obolałe od 5 lat nogi wróciły do normy.
BogumiłaM.
Windsor,18.04.2006
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: reumatyzm z opuchniętymi stawami przez 20 lat, uszkodzona wątroba i nerki po lekach przeciwbólowych, co najmniej 2-3 migreny w ciągu miesiąca.
....Panie Wiesławie, lub kochany panie Wiesławie. Zbieram myśli i słowa, aby jakoś składnie opisać historię mojej choroby i zawrzeć w nich ogromną wdzięczność.
Od ponad 20 lat cierpię na reumatyzm. Lekarz reumatolog stwierdził, że mam zaatakowane obie dłonie. Bardzo też bolały mnie plecy. Otrzymałam lekarstwo Bextra, które po pewnym okresie zażywania wycofano, ponieważ groziło wylewem lub zawałem (jako skutki uboczne). Ręce miałam opuchnięte, w nocy brałam leki przeciwbólowe, min. 4-6 tabletek przez każdą noc. Co 2-3 godziny budziłam się z bólu. Efektem zażywania tych leków było uszkodzenie wątroby.
W październiku 2005 r. po raz pierwszy udałam się na terapię do pana Wiesława . Stwierdził silny blok energetyczny w rejonie miednicy, uszkodzenie wątroby i nerek. Już po pierwszej wizycie przespałam całą noc (!), a dłonie nie bolały mnie tak mocno jak zazwyczaj. Po następnej wizycie, lekarstwa przeciwbólowe odstawiłam zupełnie. Ręce i plecy przestały mnie boleć. Z kostek dłoni zeszła opuchlizna. Wątroba też wróciła do normy - co potwierdziły badania.
Innym, ogromnie uciążliwym problemem były dręczące mnie regularnie co miesiąc (lub nawet częściej) bóle migrenowe głowy, które trwały dwa lub trzy dni. Nie mogłam wtedy normalnie egzystować, o pójściu do pracy nie było mowy. Ta dolegliwość ustała całkowicie. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Głowa nie boli i sypiam po nocach. Kiedy prosiłam lekarza rodzinnego o pomoc w zlikwidowaniu bóli głowy, dowiedziałam się, że niestety migreny nie da się usunąć.
Nie umiem dobrze wyrazić ogromu wdzięczności dla pana Wiesława Jarosławskiego. Dziękuję - to za mało. Gdyby kiedyś znalazł się w potrzebie, zawsze może liczyć na moją pomoc.
Z wyrazami szacunku
Elżbieta R.,Windsor,
23 Sep. 2006
./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: uszkodzony dysk, paraliżujący ból, zastrzyki morfiny na ból, bezsenne noce spędzane na fotelu.
....Z powodu ciężkiej pracy mam uszkodzony dysk. Wystarczyło, że np. za szybko się odwróciłem i już porażał mnie ból. Często tygodniami nie chodziłem, z tego powodu, do fabryki.
Lekarz widział jedyne wyjście w operacji, na co nie chciałem się zgodzić. Doszło już do tego, że żona musiała wozić mnie do kliniki, gdzie dopiero po zastrzykach morfiny ból powoli ustępował, do następnego razu.
Do pana Wiesława Jarosławskiego poszedłem w listopadzie 2005. Pamiętam, że to była sobota. Po terapii poprosił mnie, abym przyszedł jeszcze raz następnego dnia... i to było wszystko. Ból już nie wrócił, chodzę, pracuję. Rano wstaję jak dawniej, nie potrzebuję minimum 15 minut, aby się jakoś rozchodzić i móc funkcjonować. Czuję się świetnie.
Dziękuję z całego serca.
Ryszard R.
Windsor, 24 Sep. 2006
./././././././././././././././././././././/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: ból kręgosłupa, ostry ból w udach i drętwienie kończyn poprzez okres 2-3 lat, tabletki morfiny na ból (nawet 6-7 dziennie!).
...Mój problem ujawnił się jakieś 7-8 lat temu. Rozpoczęło się od bólów w kręgosłupie. W dzień było jako tako, ale każdej nocy przechodziły one przez cały kręgosłup i nie mogłem spać.
Zacząłem badania – prześwietlenia kręgosłupa, nerek, płuc – wszystkiego co tylko dało się prześwietlić. Wyniki testów nie wykazały niczego. Na podstawie badań byłem zdrowy, ale dolegliwości bez przerwy trwały.
Dostawałem tylko rozluźniające tabletki, bo lekarz domowy twierdził, że mogą to być spięte mięśnie, a efektu pozytywnego wciąż nie było.
Stopniowo doszły do tego bóle w nogach, głównie kłujący ból w udach i drętwienie kończyn. To dobijało mnie przez kolejne 2-3 lata. Można to porównać do rodzaju bolesnych kurczów, ból narastał i promieniował w formie upiornego kłucia od ud, poprzez pośladki, aż do nerek. To było wprost nie do wytrzymania i coraz częściej nie mogłem chodzić do pracy. Stawałem się inwalidą, choć mam dopiero 33 lata.
Od nowa zaczął się cykl prześwietleń, bez wykazania czegokolwiek i jedyny lek – tabletki przeciwbólowe. Lekarz domowy rozłożył ręce, nie był w stanie postawić diagnozy.
Ponieważ ból był nie do wytrzymania, zaoferowano mi morfinę. Faszerowałem się nią od rana do wieczora. Tak, aby jakoś przeżyć dzień, dotrzeć do pracy i zarobić na utrzymanie.
Przez pół roku łykałem tabletki morfiny, dochodząc do 6-7 sztuk dziennie! Mimo to coraz częściej zdarzały się chwile, gdy wracałem do domu i nie mogłem wysiąść z samochodu, by jakoś dowlec się do łóżka, czy raczej fotela, w którym obłożony poduszkami spędzałem noce. Ból obezwładniał i łzy coraz częściej kręciły się w oczach.
Brałem coraz większe dawki morfiny. Budzenie poranne, a raczej wyrywanie z udręczonego bólem letargu, odbywałem z budzikiem ustawionym na pół godziny wcześniej. Połykałem wtedy świeżą tabletkę morfiny i po trzydziestu minutach mogłem dopełznąć jakoś do łazienki i rozpocząć kolejny wypełniony męczarniami dzień. Coraz częstsze i dłuższe przerwy w pracy rujnowały budżet rodzinny.
Wtedy w "Gońcu" przeczytałem artykuł o panu Wiesławie i postanowiłem do niego pójść. Był wrzesień 2005 roku.
Pierwsza wizyta była w czwartek wieczorem, tego nie zapomnę do końca życia! Nie pamiętam zbyt dobrze odczuć z tej terapii, ale efekt był taki, że następnego dnia wstałem jak nowo narodzony i pomaszerowałem do pracy. Pierwszy raz od pół roku bez tabletki morfiny!!! Czułem jeszcze lekki ból, ale on już nie obezwładniał. Tak też było przez piątek. W kolejny dzień, sobotę, powtórzyłem sesję terapeutyczną u pana Wiesława. Po tym spotkaniu ból zniknął zupełnie i mogłem w podskokach wracać domu!!!!!
Po tylu latach cierpień wreszcie było mi dane wyspać się w normalnej pozycji, a z upływem czasu mogę z całą pewnością stwierdzić, że stałem się okazem zdrowia, gdyż minął już ponad rok od wejścia do gabinetu pana Wiesława i wciąż nic mi nie doskwiera. Teraz już tylko tak, na wszelki wypadek, odwiedzam go co parę miesięcy, aby nadal czuć się świetnie.
Niech radość moja i mojej rodziny będzie dla Pana formą podziękowania za takie, wręcz niesamowite wyleczenie.
Dziękuję z całego serca:
Jacek M.
Brampton, 07.10.2006
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: szum w głowie i bole kręgosłupa po silnym ataku depresji, wędrujące bóle uniemożliwiające spanie w nocy, podwyższony poziom cukru i wysokie ciśnienie, drętwienie i mrowienie rąk, bierze silne leki przeciwbólowe, problemy z chodzeniem.
... Moje choroby, takie jak szum w głowie i bóle kręgosłupa, zaczęły się 3 lata temu, gdy po silnym ataku depresji znalazłam się w szpitalu, na oddziale psychiatrycznym. Powodem tego było moje ciężkie życie oraz konflikty z rodziną już byłego męża i jego drugą żoną.
W ostatnią Wigilię nastąpił kryzys, nie wytrzymałam, płakałam przez dwa dni i w końcu pocięłam sobie rękę nożem. Przewieziono mnie do szpitala, gdzie otrzymałam silne leki na uspokojenie nerwów, po których nastąpił stały szum w mojej głowie. Lekarz rodzinna odstawiła pigułki hormonalne i z kolei zaczęły się bóle kręgosłupa, głowy oraz podniósł się poziom cukru we krwi.
Po braniu leków na uspokojenie przez pół roku, wszystko bolało mnie coraz bardziej. Kłujący ból prawej nogi, wędrujący od biodra do kostki, nie pozwalał spać w nocy. Bolała mnie cała miednica, mdlały mi nogi w kolanach i coraz częściej nie mogłam chodzić. Dodatkowo zaczęły drętwieć moje ręce, mrowienie w dłoniach było takie, że nie mogłam obrać nawet dwóch ziemniaków na obiad.
Szukając ratunku, jeździłam do "Przychodni Chiropraktycznej" gdzie wykonywano na mnie szereg zabiegów z użyciem aparatury elektronicznej.
Lekarze, diagnozując ten stały szum w głowie, powtarzali, że na to nie ma leku, a w moim wieku (mam 66 lat) to może się zdarzyć. Miałam też robione badania unerwienia nogi i okazało się, że są jakieś małe zmiany. Wszystkie te zabiegi i konsultacje nie dawały efektu. Bez leków przeciwbólowych, takich jak "Advil", i to co najmniej 2 tabletki, nie mogłam przespać nocy, a nawet przewrócić się z boku na bok.
W kwietniu 2006 pojechałam na długie wakacje do Polski. Tam chodziłam do chiropraktora przyjmującego w Łodzi, ale odczułam tylko chwilową ulgę. Po powrocie do Kanady przeczytałam14 września (tę datę będę pamiętać zawsze) w gazecie o panu Wiesławie Jarosławskim i postanowiłam pójść do niego na terapię, choć większość znajomych była nieufna i odradzała ten krok. Życie potwierdziło słuszność mojej decyzji.
Po 5 wizytach u pana Wiesława nareszcie mogę spać spokojnie, nie zatruwając się tabletkami przeciwbólowymi. W znacznym stopniu uregulowało się ciśnienie, cukier utrzymuje się na bezpiecznym poziomie poniżej 6 (norma polska).
Nie bolą: noga i biodra, nie drętwieją i nie mrowią ręce. To wspaniałe uczucie móc przewracać się z boku na bok podczas snu. Dwadzieścia minut drogi, które mam do mojego autobusu, przebywam bez przystawania i utykania co poprzednio było niemożliwe. Ku mojej radości schudłam 5,5 funta. Aha - choć przerwałam branie leków na depresję, nie płaczę, śpię spokojnie, generalnie czuję się dobrze i nie mam wątpliwości, że to zasługa pana Jarosławskiego.
Prowadzę notesik z notatkami ciśnienia, które uprzednio wahało się w granicach 160-96-63 puls, a teraz jest: 8 XI, 120-64-72 puls, 9 XI, 121-67-73 puls. W ciągu poprzednich 17 dni tylko raz sięgnęło 130-68-74 puls, ale było to po wypiciu kawy. Jest więc bardzo dobrze.
Dziękuję z całego serca.
Wiesława B.
Mississauga, 9 XI 2006
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: stwardnienie rozsiane rozprzestrzeniające się poniżej talii, bezsenność w nocy z powodu bólu.
...Słowa nigdy nie wyrażą wdzięczności, jaką ja i moja rodzina mamy do Pana.
W listopadzie 2006 z ledwością doszłam do Pana gabinetu o własnych siłach. Wszystko to za sprawą choroby, którą wylosowałam od życia kilkanaście lat temu. Chociaż nigdy nie została ona u mnie zdiagnozowana, lekarze są prawie pewni, iż cierpię na stwardnienie rozsiane (MS – Multiple Sclerosis).
Ten ostatni atak choroby był dla mnie najpoważniejszy i najbardziej dokuczliwy do tej pory, ponieważ objawił się nagłą niemożnością chodzenia. Dokładnie opisując, było to uczucie odrętwienia od pasa w dół, które nie pozwalało na sprawne poruszanie się o własnych siłach i któremu to towarzyszył nieustający, trudny do zniesienia ból. I to wszystko ruszyło "galopem" w jedną noc.
W następną pamiętną sobotę (18 listopada) zjawiłam się w Pana gabinecie z nadzieją, że będzie Pan mi w stanie pomoc. Moim celem wówczas było jedynie uśmierzenie bólu i ewentualnie zatrzymanie ataku przed dalszym "posunięciem się w górę mojego ciała".
Na podstawie swoich poprzednich doświadczeń z MS wiedziałam, że atak może potrwać długo (np. kilka lub kilkanaście tygodni, jak bywało w przeszłości) i że powrót do pełnego zdrowia, a w tym i zaniku uczucia odrętwienia i bólu może nie być zbyt prędki. Jednak jakże szybko przekonałam się, że podczas kilku zaledwie wizyt u Pana wróciłam do zdrowia!!! Już po pierwszej sesji w sobotę było mi łatwiej znieść ból, a uczucie odrętwienia nie posuwało się wyżej. Co więcej, w czasie pierwszego spotkania wstąpiła we mnie wielka nadzieja, że jest Pan mi w stanie pomóc (to co zobaczyłam i poczułam w czasie wizyty, bardzo mnie przekonało). Kolejne spotkania u Pana, w poniedziałek, środę i piątek, spowodowały ewidentne cofanie się uczucia zdrętwienia i bólu. Stopniowo powracało czucie w nogach, a ból był coraz łagodniejszy (nie tak intensywny jak przed rozpoczęciem terapii).
Następny tydzień, także z trzema wizytami, to było już tylko wyeliminowanie odrętwienia, najpierw w kolanach, a potem w palcach u obu stóp i "prewencja" na przyszłość.
Powyżej opisany, to do tej pory mój najbardziej uciążliwy, widoczny i bolesny atak MS, ale i zarazem najszybciej "stłamszony" dzięki Pana nieocenionej pomocy. Od grudnia funkcjonuję normalnie (ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy!), normalnie pracuję, jeżdżę na łyżwach z synkiem, tańczę i cieszę się życiem. Pan i Pana nieoceniona energia przywróciła mi moje zdrowie, i to nieoczekiwanie szybko!
Wdzięczna na zawsze:
Izabela K.
Toronto, grudzień 2006
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: przyszedł z ogólnym złym samopoczuciem i otrzymał zalecenie sprawdzenia lewej nerki – złośliwy guz znaleziono i skutecznie usunięto w bardzo wczesnym stadium rozwoju.
...Chciałbym złożyć Panu serdeczne podziękowania za prawdopodobne ocalenie mi życia. Pańska diagnoza o konieczności sprawdzenia lewej nerki była niezwykle trafna.
W pierwszym momencie po wyjściu od Pana z gabinetu myślałem, uśmiechając się sam do siebie, że to jest coś nieprawdziwego. Nie mając żadnych dolegliwości, z wyjątkiem czasami lekkiego bólu mięśnia w tym samym miejscu (tak wówczas myślałem), chciałem zlekceważyć Pańskie podejrzenie.
Jednak im dłużej czasu mijało od tamtej wizyty, myśl o konieczności sprawdzenia lewej nerki nie schodziła mi z głowy.
Będąc u dwóch lekarzy – domowego i urologa, otrzymałem pytanie, skąd wiem o moim domniemanym schorzeniu? Oczywiście odpowiedziałem prawdziwie i, o dziwo, nie miałem żadnych problemów z uzyskaniem skierowania na prześwietlenie. Tutaj trzech różnych techników koncentrowało się tylko i wyłącznie nad wskazaną nerką. Zaraz potem skierowano mnie na bardziej precyzyjny "cat scan". Oba badania potwierdziły to samo: jest tam narośl ok. 3- centymetrowej wielkości, z podejrzeniem raka.
Miałem do wyboru: 1 – nic nie robić, 2 – usunąć pół nerki, 3 – usunąć całą nerkę. Szybko zdecydowałem się na to trzecie. Po operacji okazało się, że była to decyzja słuszna – w usuniętej nerce był złośliwy rak, który nie zdążył przerzucić się na inny narząd. Urolog nie mógł uwierzyć, że był to tak wczesny okres rozpoznania!
Jestem na drodze rekonwalescencji i w siódmym niebie, ponieważ mogło być dużo gorzej. Martwi mnie jednak, że w związku z uratowaniem mnie, będzie Pan przeciążony pracą w Windsor, gdyż wieści o tym sukcesie szybko się rozniosą, ja sam będę zachęcał każdego, by Pana odwiedził. Z drugiej strony, cieszę się, że być może dzięki temu będzie Pan mógł uratować dużo więcej ludzi, którzy jeszcze nie odkryli swoich problemów zdrowotnych, oczywiście jeżeli nie zlekceważą Pańskich zaleceń...
Jeszcze raz bardzo dziękuję, pozdrawiam i życzę dużej energii.
Bogdan H.
Windsor, 01.03.2007
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: dziecko z ciężkimi dolegliwościami astmatycznymi, ciężki oddech, ciągłe problemy z płucami, powtarzające się ataki krupu, alergia praktycznie na wszystko, w szpitalach na oddziałach pogotowia na ogół podawano dziecku hormony do wdychania przez maskę, co dawało krótkie okresy ulgi.
...Mój syn Andrzej (wiek 7 lat) chorował stale w ciągu ostatnich czterech lat. Dręczyła go astma, ciężki oddech, miał ciągłe problemy z płucami. Dwa do trzech razy do roku przechodził zapalenie oskrzeli i płuc. Wciąż dopadały go ataki "krupu". Szpital był jego drugim domem, gdzie często leżał podłączony do różnych kroplówek i inhalatorów.
Był uczulony praktycznie na wszystko. Różne testy: na kurz, sierść kotów i psów, pyłki roślin, były pozytywne, wykazujące jego całkowitą podatność na ich szkodliwe działanie. Podczas kwitnienia jakichkolwiek roślin nie mógł złapać oddechu, siniał i dusił się.
Stale trafialiśmy na szpitalne oddziały "Emergency" – wtedy przeważnie podawano mu hormony, które wdychał przez maskę. Pomagało to na krótko i wszystko powtarzało się. Wędrowałam z nim od doktora do doktora i ani razu nie było trwalszego efektu leczniczego. Ostatni okres przed wizytą u pana Wiesława Jarosławskiego był okropny. Cały miesiąc mój synek, chwila po chwili, dusił się jak ryba wyrzucona z wody.
Był początek października 2006, kiedy dowiedziałam się o panu Jarosławskim i jego niezwykłych możliwościach leczniczych. Właśnie odbyliśmy kolejną wizytę u specjalisty i zostałam zaopatrzona w pełny worek leków, w których działanie już nie wierzyłam.
Terapia praniczna u pana Wiesława jawiła mi się ostatnią szansą na odzyskanie zdrowia przez Andrzejka. Na pierwszą wizytę, choć mieszkamy kilka minut od jego lecznicy, szliśmy pół godziny, bo ataki duszności utrudniały dziecku przemieszczanie się.
I dalej było jak w dobrej bajce, już po pierwszej (!!!) sesji wszystkie te koszmarne objawy jego rozlicznych uczuleń zniknęły! Łącznie odbyliśmy 4 wizyty i obecnie, z całą pewnością mogę powiedzieć, że synek jest najzdrowszą istotą. Od ponad pięciu miesięcy nie dotyka żadnych pigułek. Odżył, roznosi go energia, biega i skacze, a czas, gdy nie mógł zrobić paru kroków bez sięgania po inhalator, odszedł w niepamięć – a ja głowię się, jakich słów można użyć, by określić moją ogromną wdzięczność w odniesieniu do pana Jarosławskiego, i wszystkie wydają mi się zbyt ubogie.
Dziękuję, dziękuję, dziękuję z całego serca.
Rusłana O.
Toronto, 29.04.2007
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: ostre ataki astmy poprzez okres 3 lat, ataki duszności regularnie trzy do czterech razy w tygodniu, głównie w nocy.
…Moim problemem była astma i to ostra.
Zaczęło się 3 lata temu, ataki duszności, nieprzespane przemęczone noce ( bo wtedy wszystkie objawy narastały uniemożliwiając mi normalne oddychanie), w efekcie następująca coraz gorsza kondycja fizyczna i psychiczna.
Zacząłem wędrówkę po lekarzach, od jednego do drugiego. Twierdzili, że moja choroba nigdy nie przejdzie, a z czasem będzie gorzej.
Nie poddawałem się i w ciągu pół roku dotarłem kolejno do trzech lekarzy naturopatów, o których słyszałem pochlebne opinie. Zalecali zioła, diety, akupunkturę – jeżeli można mówić o pozytywnym efekcie to był znikomy i chwilowy.
Zacząłem się podłamywać i wtedy koleżanka, która korzystała z pańskiej pomocy (zlikwidował pan u niej silny ból nóg, który torturował ją od miesięcy ), gorąco pana zarekomendowała.
Muszę powiedzieć, że sam jestem niedowiarkiem i nie zdecydowałbym się na energetyczną terapię, ale „tonący brzytwy się chwyta” więc zaryzykowałem i umówiłem na wizytę. Było to 8 grudnia 2006. A później działo się tak, że niemożliwe stało się możliwe.
Normalnie te moje ostre ataki duszności zdarzały się regularnie trzy do cztery razy w tygodniu, głównie w nocy. W pierwszą noc po terapii u pana atak astmy nastąpił więc musiałem wstać i posiedzieć, aby złapać oddech. Zazwyczaj męczyłem się tak co najmniej godzinę, lub dłużej, a tym razem wszystko przebiegło łagodnie i krótko. I to był też koniec moich problemów!!!
Druga i trzecia noc minęły spokojnie, kolejne też. Po tygodniu powtórzyłem wizytę i wszystko się idealnie uspokoiło i wyciszyło. Nareszcie nastały, wymarzone od lat, wypełnione spokojnym snem noce.
Do dnia dzisiejszego kiedy piszę ten list, tj. 01.03.2007, tylko raz miałem lekkie uczucie duszności i trudno to nawet nazwać atakiem.
Kiedyś byłem związany ze sportem i bardzo aktywny fizycznie, dużo biegałem, ale jak zachorowałem (przypominam, że trwało to ponad trzy lata) to wszystkiego musiałem zaniechać. Teraz wznowiłem ulubione bieganie. Mogę śmiało powiedzieć, że czuję się o tysiąc procent lepiej!
Na zakończenie chciałbym z całego serca polecić terapię wykonywaną przez pana (tu chcę podkreślić pana nazwisko – JAROSŁAWSKI), wszystkim tym, którzy spotykają się z często kategorycznymi stwierdzeniami lekarzy, iż jakieś schorzenie jest nieuleczalne. Przybyłem do Pana PO ZDROWIE i w moim przypadku okazało się, że to co miało być nieosiągalne po energoterapii stało się realne i dziś cieszę się jego pełnią.
Marek M.
Mississauga, 01.05.2007
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: wysokie ciśnienie krwi trwające 10 lat, ignorowane bóle od nerek, powtarzające się ostry bólowy postrzał na skutek wcześniejszego uszkodzenia w plecach.
...Właściwie to zgłosiłem się do pana Wiesława Jarosławskiego z powodu za wysokiego ciśnienia krwi. Mogę powiedzieć, że był to problem wieloletni ciągnący się co najmniej 12 lat. Ciśnienie utrzymywało się stale w granicach 180/95. Początkowo otrzymywałem od lekarzy mocne tabletki na jego obniżenie, ale po ich przyjmowaniu zacząłem czuć się bardzo źle. Zaczęły u mnie występować zawroty głowy, miałem wrażenie, iż zaraz upadnę. W takim stanie bałem się nawet wsiąść do samochodu. I tak to trwało.
Problem skończył się po tym jak wpadła mi w ręce „Gazeta”w której przeczytałem artykuł o panu Jarosławskim. Było to na początku września 2007 r. Informacja tam zawarta była tak zachęcająca, że szybko zamówiłem wizytę.
Po wstępnej analizie mojego stanu zdrowia pan Wiesław stwierdził, że przyczyna tkwi w nerkach, z których prawa jest w dużo gorszym stanie. Rzeczywiście w tym miejscu odczuwałem takie ostre pieczenie, czy też palenie. To była taka forma przerywanych ataków bólowych trwających po kilka minut. Zacząłem nawet podejrzewać, że mam kamień w nerce.
Po pierwszej terapeutycznej sesji pan Jarosławski zalecił mi bardzo regularne mierzenie ciśnienia. Efekt pozytywny wystąpił prawie natychmiast, ciśnienie spadło a kolejne dwie wizyty właściwie załatwiły problem. Ciśnienie nie tylko obniżyło się, ale też ustabilizowało na właściwym wręcz książkowym poziomie. Teraz pomiary regularnie wykazują: 135/75, puls70, a o pieczeniu w rejonie prawej nerki zupełnie zapomniałem.
Przy okazji pan Wiesław rozprawił się z jeszcze jednym moim problemem, który w międzyczasie mnie złapał. Był to ostry bólowy postrzał, ale była to też konsekwencja wieloletniego (ponad 10 lat) schorzenia. Mam bowiem jakieś uszkodzenie pomiędzy 4 i 5 kręgiem i w efekcie byle przeciążenie lub przewianie powoduje długotrwałe paroksyzmy bólu. Paraliżuje mnie to zupełnie na okres jednego do dwóch tygodni, a bywa i tak, że nie mogę dowlec się z łóżka do łazienki.
A teraz po czterech wizytach u pana Jarosławskiego poprawa była ogromna.
Ból ustąpił całkowicie a co istotne zniknęła też ta przeklęta poranna sztywność, kiedy to jeden nieostrożny ruch mógł spowodować gwałtowną eksplozję bólu i wyłączenie z życia na wiele dni. Czuję się wręcz jak nastolatek, choć stuknęło mi już 48 wiosen, bardzo rozluźniony, wszystkie mięśnie i kręgi współpracują prawidłowo zniknął też lęk, że w każdej chwili może wrócić ból.
Poruszam się sprężyście, a ciśnienie krwi mam jak u wysportowanej osoby. Poprawiła się też moja koncentracja. Przedtem byłem bardzo rozkojarzony gubiłem wiele szczegółów w codziennym działaniu. Obecnie jestem wyciszony, pamiętam wszystko, a mój organizm działa jak sprawna maszyna.
Stokrotne podziękowania
Józef Ś.
Mississauga, 02.11.2007.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: chroniczne stany zapalne zatok i infekcje powodujące ciągłe odchrząkiwanie i odpluwanie, chroniczna infekcja czubka nosa.
…Moją bolączką były chroniczne stany zapalne i infekcje zatok. Stale ściekał z nich śluz, głównie po lewej stronie. Było to szalenie uciążliwe gdyż wciąż musiałem odchrząkiwać i spluwać. Dodatkowo dręczyło mnie również przewlekłe zapalenie czubka nosa, który przybierał szkarłatny kolor.
Doktor rodzinna rozkładała ręce. Podejrzewam, że uważała mnie za ostro pijącego, chociaż jestem abstynentem. Są to może nieco humorystyczne aspekty wynikające z moich przypadłości, ale w życiu codziennym nie było mi wesoło.
Chodziłem po pomoc od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala. W klinice „Mount Sinai” prześwietlono mnie szczegółowo, dodatkowo zbadał mnie specjalista i nic nie znalazł. Trafiłem nawet do alergologa, znów odbyłem prześwietlenia i…na zdjęciach wszystko było w porządku, a z moich zatok wciąż ciekło jak z zepsutego kranu.
Kolejny szpital „St. Joseph”, kolejny specjalista który zlecił tym razem prześwietlenie warstwowe…po czym diagnozy nadal nie było, gdyż na kliszach wszystko wyglądało normalnie.
Koniec końców specjalista zaproponował mi operację. Nie mówił jaką, tylko zapewnił, że będę zdrowy jak niegdyś. Tymczasem po tym działaniu było jeszcze gorzej. Dopiero później dowiedziałem się co chirurg zrobił. Otóż w nosie znajdują się takie garbki, które pomagają w zimie ogrzewać wdychane powietrze, a w lecie oziębiają. Operujący pościnał mi te naturalne wybrzuszenia i zrobił mi proste, gładkie kanały nosowe. No i w efekcie nic się nie polepszyło, a czubek nosa czerwieniał jeszcze bardziej.
Teraz jak w okolicy były np. jakieś pyłki to przy wdechu wciągałem je pełną strugą i dopiero cierpiałem. Z nosa lało się równo a w zimie przy mrozie każdy oddech był jak szpila w mózg.
Powędrowałem do kolejnego alergologa i przez rok byłem faszerowany nowymi zastrzykami, absolutnie bez dobrego efektu. Więc znów inny laryngolog…badania, badania i nic nie znajdowali. A mnie wciąż tworzył się naciek, gdzieś między nosem i podniebieniem, więc stale odchrząkiwałem, odpluwałem i zużywałem stosy chusteczek higienicznych. Ostatnim ratunkiem miał być jakiś spray nowej generacji, który miałem wtryskiwać do nosa przed snem, ale nic a nic nie działał.
Acha – ci wcześniejsi lekarze zalecali mi też smarowanie olejkiem „castor oil”, czyli rycynowym lecz w wersji nieco gęściejszej. Wszystkie te mikstury pomagały tylko chwilowo i bardzo szybko moje zdrowie wracało do stanu początkowego.
Jedną z teorii było tez podejrzenie o pleśń z roślin domowych, która miała atakować moje zatoki. Musiałem więc wyrzucić wszystkie kwiaty, a następstw zdrowotnych nie uzyskałem.
Aż wreszcie, w tej mojej wędrówce w stronę zdrowia, trafiłem do pana Wiesława Jarosławskiego. Odbyłem dwanaście energetycznych sesji leczniczych, po których poczułem się dobrze a nawet doskonale. Nareszcie, w wieku 77 lat (oj, długo czekałem na taką pomoc!), wszystkie moje przypadłości nosowo-zatokowe zniknęły. Jak mówi żona: jestem nie tym samym człowiekiem. Nie ma śladu katarów, flegmy, konieczności stałego oczyszczania nosa, który nareszcie przestał czerwienieć (!!!). Oddycham lekko, z ogromną ulgą, wręcz przyjemnością i żadne podrażnienia już nie występują.
Moja wdzięczność nie ma granic.
Dziękuję z głębi serca
Bronisław S.
Etobicoke, 20.11.2007.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: trauma po porażeniu prądem w wypadku i z tego wynikająca depresja trwająca kilka lat.
...Będzie już z pięć lat, kiedy w pracy uległem porażeniu prądem wysokiego napięcia. To było średnie poparzenie, ale w efekcie wszystkich wydarzeń z tym związanych najbardziej ucierpiała moja psychika.
W firmie pokręcili z tym wypadkiem. Mój przełożony, który źle zorganizował pracę, całą winę za wydarzenia próbował przerzucić na mnie. Broniłem się jak mogłem, ale psychika siadała, zaczęły się problemy ze spaniem, pogłębiała się depresja. Narastało przerażenie, paraliżujący lęk, poczucie zagrożenia zewsząd i kompletny brak zadowolenia z życia.
Spotkałem się z kilkoma lekarzami i specjalistami, zapisywali jakieś tabletki, po których uzyskiwałem kilkanaście dni względnego spokoju i wszystko wracało do stanu poprzedniego, więc wracałem do ich łykania, aby nie być zdołowanym zupełnie.
W końcu po kilkumiesięcznym oczekiwaniu dostałem się do jakiegoś super specjalisty, lecz i tu moje nadzieje na pomoc runęły. Powiedział, że w sumie nie jest jeszcze ze mną tak źle, zapisał kolejne piguły i dodał, że gdyby się pogorszyło, to niech próbuję do niego dzwonić.
Znów trafiłem do piekła lęku, obaw i totalnego poczucia bezsensu. Potem ponownie leczył mnie lekarz rodzinny, zapisując kolejne tabletki chyba "Paxyl", które dawały tylko moment względnego spokoju.
Przy kolejnym dołku trafiłem do lekarza specjalizującego się w psychiatrii, psychoterapiach i neuropsychiatrii. Pod jego opieką znajduję się jakieś cztery lata. Cały ten czas łykałem lekarstwa coraz to nowszych generacji, aby jako tako funkcjonować.
Latem ubiegłego roku wyjeżdżałem z żoną do Polski na rodzinny ślub. Byłem w lepszej formie, wydarzenie było radosne i pod wpływem sugestii małżonki odstawiłem pastylki, i to na mniej więcej miesiąc. Po chwili ulgi, niestety cofnąłem się w depresję. Wokół mnie widziałem same negatywy – to wszystko bolało i dręczyło coraz mocniej, więc po powrocie z tych nieudanych wakacji nadal faszerowałem się psychotropami.
W tym też czasie dowiedziałem się o panu Wiesławie Jarosławskim – pamiętam, że był to listopad 2007. Byłem sceptykiem, ale cóż miałem do stracenia?
I nagle zaczęło się dziać coś dobrego i wspaniałego. Czułem niesamowity, energetyczny wpływ tego człowieka. Tych sesji terapeutycznych, które odbyłem, było cztery lub pięć. Po każdej czułem się coraz bardziej odprężony i zrelaksowany.
Pan Wiesław zasugerował, abym powoli zmniejszał ilość przyjmowanych tabletek, aż w końcu z nich zrezygnowałem. Tym razem poszło zupełnie gładko, już ich nie potrzebuję. Teraz, po kilku miesiącach od odstawienia leków, mogę stwierdzić, że jestem zrelaksowanym, pogodnym, cieszącym się życiem facetem w pełni szczęśliwym.
I nie mam najmniejszej wątpliwości, iż stało się to dzięki tej cudownej energetycznej terapii, którą prowadzi pan Jarosławski.
Wdzięczny dozgonnie,
Jan M.
Mississauga, 16.02.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: ataki ostrych, przeszywających ramię prądów, płynących od karku przez całą lewą rękę, aż do palców dłoni, których olbrzymie ilości leków przeciwbólowych nie mogły powstrzymać.
....Nagle zacząłem odczuwać ostre, przeszywające moje ramię prądy, płynące od karku przez całą lewą rękę, aż do palców dłoni. Najbardziej obrazowo można było porównać tę torturę do wstrząsów elektrycznych. Częstotliwość tych ataków narastała w zatrważającym tempie. Z każdym dniem było ich coraz więcej, a ból coraz ostrzejszy. Paliło tak, aż się skręcałem. Dochodziło do tego, że przez kilka minut byłem przeszywany bolesnymi seriami, sekunda po sekundzie.
Jak tylko to się zaczęło, poszedłem do mojej rodzinnej pani doktor, a od niej do wytypowanego specjalisty. Zalecono mi prześwietlenie warstwowe (Cat-scan) i rezonans magnetyczny (MRI), po czym wydedukowano, że mam w karku zmiany reumatyczne, które powodują ten okropny stały ból w całym lewym ramieniu. Sugerowano działanie operacyjne, ale bez żadnej gwarancji poprawy. Znając już przykłady kilku interwencji z użyciem skalpela, które nie dały efektów przy podobnych problemach nerwowo-bólowych, nie zdecydowałem się na interwencję chirurgiczną.
Jedyne, co uzyskałem od lekarzy, to były środki przeciwbólowe, które otumaniały mnie nieco, i to chwilowo, ale po krótkim czasie zaczął buntować się żołądek i wątroba. Sytuacja stawała się dramatyczna, gdyż nie mogłem normalnie egzystować.
Wtedy to z gazety, a potem od znajomych dowiedziałem się o panu Wiesławie Jarosławskim i jego niezwykłych sukcesach terapeutycznych. Natychmiast też zdecydowałem udać się do niego po ratunek. I to był ten rodzaj terapii, której szukałem!
W sumie odbyłem cztery wizyty. Przepływ energii, który powodował pan Jarosławski, był wyraźnie odczuwalny i to nie tylko jako silne ciepło, ale też wyraźne mrowienie. Te "stada mrówek" wędrowały po mojej skórze, odbierając ból i niosąc ukojenie.
Po pierwszych dwóch terapiach ilość ataków bólowych zmniejszyła się. Były nie tylko wyraźnie rzadsze, ale i mniej bolesne. Już nie kilkakrotnie w ciągu minuty, a tylko kilka razy w ciągu godziny. Po następnych dwóch sesjach terapeutycznych wszystkie te sensacje ustąpiły "jak ręką odjął" i jest to efekt trwały!
Jakoś tak po tych wizytach zrobiłem znów testy MRI (rezonans magnetyczny), które zlecił mi kolejny specjalista. Okazało się, że te najnowsze wyniki były znacznie lepsze od poprzednich. Fachowiec medyczny wręcz stwierdził, że nie dostrzega niczego złego w mojej lewej ręce, co mogłoby powodować jakąkolwiek reakcję bólową.
Problem, dzięki uzdrawiającej energii przesyłanej przez pana Jarosławskiego, został szybko usunięty… wierzę i czuję, że na zawsze.
Jestem panu Wiesławowi bezgranicznie wdzięczny;
Krzysztof S.
Belleriver, 16.02.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: przewlekłe zapalenie oskrzeli u dziecka (ponad 2 lata).
...Moim problemem było przewlekłe zapalenie oskrzeli, głównie po stronie prawej. Schorzenie to rozpoczęło się właściwie zaraz po urodzeniu Wiktorka, gdy miał zaledwie trzy miesiące. Od tego momentu często chorował, a jak przyszła zima, to mogę śmiało powiedzieć, że był chory bez przerwy.
Jedyną formą leczenia było stałe stosowanie inhalatora. Używałam tej pompki co cztery godziny lub częściej, wdmuchując w oskrzela synka antybiotyk. Za każdym razem nie obywało się bez walki, bo dzieciak bronił się zawzięcie.
Lekarz pediatra określił jego stan jako astmatyczny, no i tak to trwało do momentu, gdy Wiktor miał już dwa i pół roku. Wtedy to bowiem jak los wygrany na loterii z polskiej gazety wypadła ulotka informująca o energoterapii prowadzonej przez pana Wiesława Jarosławskiego. Była napisana tak interesująco, że bez wahania
postanowiłam spróbować.
Właściwie zaczęłam od siebie, bo byłam całkowicie rozregulowana, lista dolegliwości ogromna i pan Wiesław podczas pierwszej wizyty po przeprowadzeniu analizy mojego stanu zdrowia określił mnie jako "chodzący wrak", i to zaledwie 35-letni. Ale to odrębna historia, a tu chciałabym wrócić do przypadku mojego synka.
Pamiętam, że podczas mojej pierwszej wizyty spytałam pana Jarosławskiego, czy mogłabym przyprowadzić tego mojego małego astmatyka. On jakby chwilę się skupił, wykonał jakieś ruchy dłońmi i powiedział, aby jak najprędzej z nim się zjawić.
Rozpoczęliśmy więc wizyty (w sumie byliśmy u pana Wiesława trzy razy) i od tamtego czasu, a minęło już osiem miesięcy (!), synek wyzdrowiał. I nigdy już, powtórzę… NIGDY, nie musiałam używać tego okropnego "pafera", którego stosowanie zawsze doprowadzało Wiktorka do płaczu. Jego odporność wzrosła niebywale i przestał zupełnie chorować.
Dziecko jest zdrowe, pogodne, wręcz wesołe, oddycha pełną piersią, biega i nie męczy się, śpi wspaniale… a ja szczęśliwa matka mogę tylko powiedzieć:...z całego serca
DZIĘKUJĘ !!!
Anna S.
(mama trzyletniego Wiktorka)
Mississauga, 23.04.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: męczące duszności i brak energii do codziennych działań, suchy upiorny kaszel i uciążliwe blokowanie nosa zdiagnozowane jako astma oskrzelowa, problemy z tarczycą, cysty piersi, wysokie ciśnienie krwi, otwarte rany na obu dłoniach.
…Przepraszam za pewną chaotyczność mojego listu, ale trudno jest mi zapanować nad pozytywnymi emocjami, które wręcz mnie rozsadzają i utrudniają systematyczne pisanie. A tyle dobrych słów chciałabym skierować pod pana adresem. Spróbuję to jakoś poukładać.
Muszę się przyznać, że na pierwsze spotkanie terapeutyczna u pana szłam bez przekonania.
Byłam już u wielu zielarzy, energoterapeutów i leczących chińskimi metodami – bez efektu. Jednak opinie związane z nazwiskiem Jarosławski były tak budujące, że zaryzykowałam. Co więcej, ta wizyta jawiła się dla mnie jako ostatnia deska ratunku.
Powodów zdrowotnych miałam wiele: męczące duszności połączone z suchym upiornym kaszlem wciąż potęgowały się. Najgorzej było w nocy, gdy dolegliwości te nie pozwalały mi leżeć, a o śnie to już mowy nie było. Nie lepiej było w ciągu dnia, kiedy nie byłam w stanie normalnie funkcjonować, zaś najmniejszy wysiłek był dla mnie katorgą. Słaniałam się bez sił, a każda czynność kompletnie mnie wyczerpywała. Do tego dochodziła silna niedrożność nosa utrudniająca mi oddychanie.
Po miesięcznej hospitalizacji nie nastąpiła żadna poprawa, wręcz przeciwnie, było jeszcze gorzej. Lekarze stwierdzili, że mam astmę oskrzelową i… wypisali mnie do domu.
Do tych moich dolegliwości muszę jeszcze dodać kłopoty z tarczycą, cysty na piersiach, nadciśnienie, no i rany na wewnętrznych stronach dłoni. Wszystko to męczyło mnie od 10 lat. Rokowania lekarzy nie napawały optymizmem. Ciągle słyszałam: choroba chroniczna nie do wyleczenia, raz będzie lepiej, raz gorzej, duszności będą z czasem się nasilały i nie należy spodziewać się poprawy.
Byłam przerażona perspektywą dożywotniego przyjmowania lekarstw. Równie źle przedstawiał się problem ran na moich dłoniach. Chodziłam od alergologa do dermatologa, a byli to lekarze z tytułami naukowymi. Wszyscy rozkładali ręce, nie wiedzieli, co mi jest.
W końcu zostałam położona na Oddziale Dermatologii w renomowanej klinice. Miałam robione różne badania i zabiegi. Skrobano chory naskórek wokół otwartych ran, zamrażano mi dłonie, smarowano przeróżnymi maściami, w tym sterydami. Oglądali moje dłonie zwykli lekarze, docenci, profesorowie i całe audytorium studentów. Wszelkie eksperymenty, próby nowych środków farmakologicznych – doustnych i do smarowania zewnętrznego, nie dawały absolutnie żadnego pozytywnego efektu.
Chore miejsca bardzo swędziały, co potęgowało ból. Nakłuwano mi też te biedne dłonie co kilka centymetrów zastrzykami ze środkami, które miały przynieść mi ulgę i spowodować gojenie.
Mogę tylko powiedzieć, że przeraźliwie bolały, a ulga, jeżeli nastąpiła, była krótkotrwała. ....Zakazano mi kontaktów z wodą, detergentami i w ogóle z czymkolwiek. Ze względów estetycznych i higienicznych musiałam nosić rękawiczki, bo prawdę mówiąc, te moje dłonie wyglądały wstrętnie.
Kiedy pierwszy raz usiadłam na krześle w pana gabinecie, nie wiem dokładnie, co czułam? Chyba mieszankę niepewności i strachu. Przeprowadzając analizę stanu mojego zdrowia, o nic nie pytając, mówił pan po kolei, co mi jest. Byłam w szoku, dodam jeszcze, iż nie pominął pan niczego.
W czasie seansu stawałam się coraz bardziej spokojna, poczułam lekkość w oddychaniu i miłe odprężenie. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Już po pierwszej wizycie poczułam nieopisaną ulgę, do domu prawie frunęłam. Tak bardzo chciałam pokazać rodzinie, że mogę oddychać jak oni! Już nie dyszę i nie sapię, a następnego dnia posprzątałam całe mieszkanie oraz ugotowałam obiad, i to z radością, nie z cierpieniem.
Następna wizyta, a raczej efekt tej wizyty graniczył dla mnie z cudem. Po tylu latach udręki pan swoimi zdolnościami nareszcie odblokował moje zatoki.
Nie wiem, czy dobrze ubiorę w słowa to, co się ze mną działo. Zalała mnie fala gorąca, całe moje ciało wręcz płonęło, a stopy piekły, tak jakbym je trzymała na rozżarzonych węglach. W domu dołączył się jeszcze niesamowity ból zatok. Był już późny wieczór, kiedy poczułam nieodpartą potrzebę wydmuchania nosa – w tym też czasie ropne zbiorniki blokujące moje zatoki otworzyły się i całe to paskudztwo zaczęło wypływać na zewnątrz. Trwało to całą noc (!), ale rano mogłam nareszcie, po raz pierwszy od dziesięciu lat, swobodnie wciągać powietrze nosem i oddychać, jak to się mówi, pełną piersią. To wszystko zdziałała ta niesamowita energia Mistrza Bioterapii Wiesława Jarosławskiego.
Nie omieszkam dodać, że przestałam zażywać tabletki na tarczycę, jak również nie biorę leków rozszerzających oskrzela. Po kolejnych seansach stałam się w pełni sprawną osobą. Jestem pogodna i pełna optymizmu. Dzięki terapeucie o nazwisku Jarosławski codzienność znów stała się piękna.
Nie wiem, jak wyrazić swoją wdzięczność, wciąż nie znajduję pasujących słów bo dziękuję można użyć przy jakichś drobiazgach, a tu chodzi o sprawy wielkie, dotyczące ludzkiego zdrowia i życia. Moja wdzięczność nie ma granic.
W dalszym ciągu korzystam z dobrodziejstw energetycznej terapii. Rany na moich dłoniach również zabliźniają się. Jest ogromna poprawa. W przyszłym tygodniu mam kolejną energetyczną sesję leczniczą. Oczekuję tej wizyty z niecierpliwością, a póki co, z całego serca życzę Mistrzowi dużo sił i wciąż świeżej energii dla wszystkich nas potrzebujących i cierpiących.
Z szacunkiem:
Ewa M.
Mississauga, 1.05.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: chroniczne zaparcia przez ponad dwadzieścia lat.
...Byłam już u kresu sił gdyż gnębiły mnie wieloletnie, bo trwające ponad dwadzieścia lat, uporczywe zaparcia. Tak długo bowiem cierpiałam na ciągłe obstrukcje.
Ten kłopot, z rodzaju tych, o których nie mówi się głośno, torturował mnie skutecznie i bez momentu przerwy. Nigdy nie zdarzały się lepsze momenty, nigdy mój system trawienny, choćby na krótki okres, nie wrócił do normy. Jeżeli udało mi się załatwić dwa razy w tygodniu, to już było wspaniale, zazwyczaj działo się to tylko raz na tydzień lub rzadziej. A i tego rytmu nie mogłabym utrzymać, gdyby nie regularne wspomaganie tabletkami (Alax, Altra) oraz ziołami Normosan. Szukałam wciąż różnych domowych sposobów, zmieniałam ziołowe herbatki i nic nie pomagało.
Zaleceniem lekarzy była jedynie ścisła dieta, miałam odrzucić chleb, ziemniaki, ryż, czyli węglowodany. Warzywa były dozwolone, a jadłam ich dużo i to z własnej działki, świeżutkie bez żadnych nawozów sztucznych, ale pożądany efekt nie następował. Stosowałam się do wszelkich zaleceń, piłam te moje napary i z latami traciłam nadzieję na normalną egzystencję. Wtedy, przymuszona nieco przez bratową, zaczęłam rozważać możność wizyty u bioterapeuty pana Jarosławskiego.
Wcześniej czytałam dużo o tym człowieku, ale jakoś nie wiązałam jego terapii z moimi problemami zdrowotnymi. W końcu dojrzałam do decyzji i to postanowienie odmieniło moje życie. Pierwsze dwie wizyty odbyłam na początku grudnia 2007 r. Pozytywna zmiana nastąpiła już po pierwszym spotkaniu, a całkowite radykalne wyleczenie już po drugiej energoterapii. WYZDROWIAŁAM CAŁKOWICIE!!! Mój cykl trawień i wydalania unormował się w rytmie codziennym.
I tak to niezmiennie trwa, a minęło już wiele miesięcy. Cały ten ponad dwudziestoletni koszmar poszedł w niepamięć. Dla pewności odbyłam jeszcze trzy wizyty, bardziej ze strachu przed nawrotem złego niż z rzeczywistej potrzeby. Wciąż wszystko jest w największym porządku, uregulowane, a ja nareszcie czuję się świetnie.
Dziękuję, dziękuję, panie Wiesławie, za tę wręcz nieocenioną pomoc terapeutyczną;
Grażyna S.
Mississauga, 29.04.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: astma po ostrym zapaleniu oskrzeli, bóle kręgosłupa przez okres ponad 20 lat.
...Nareszcie stałam się szczęśliwą osobą, a wszystko to zawdzięczam Panu i tej energetycznej, uzdrawiającej mocy, którą Pan włada. Od dłuższego czasu cierpiałam, a przyczyną była astma, właściwie byłam już u kresu sił. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy przechodziłam ostre zapalenie oskrzeli.
Kurowanie tradycyjnymi środkami zalecanymi przez lekarza nie pomagało mi zbytnio, męczyłam się długo, a końcowym efektem było nabawienie się potwornej astmy. Nie byłam w stanie wyjść z domu, nie mogłam spać ani właściwie chodzić, najmniejszy wysiłek wręcz powalał mnie. Nawet rozmowy mnie męczyły, ponieważ wtedy nasilały się duszności i oddech stawał się ciężki. Obrazowo wyglądało to tak, jakbym stale krztusiła się i posapywała.
Byłam tak zgnębiona, że naprawdę nie chciałam już żyć. Aż nastąpił dzień, w którym stał się cud. Wiem, iż to słowo może tu nie pasować, ale trudno mi znaleźć jakiś zamiennik. Ten dzień będę pamiętać zawsze, jak dziecięcą rymowankę... 7sierpnia 2008 r., kiedy do Strzelc Krajeńskich przyjechał pan Wiesław Jarosławski, słynny bioterapeuta.
Gdy go zobaczyłam, od razu odczułam, że w tym człowieku jest coś niezwykłego. Było też jakby uczucie szczęścia, iż mogę skorzystać z jego terapii. Trudno zrozumieć i przekazać te wszystkie emocje... ale już po pierwszym energetycznym oddziaływaniu czułam się jak nowo narodzona. Astma, bo tak zdefiniowali to cholerstwo lekarze, zniknęła bez śladu!!!
Z niedowierzaniem wyszłam z gabinetu terapeuty na świat, który znów stał się piękny i przyjazny. Wreszcie mogę swobodnie oddychać, chodzić, nawet biegam. Bez trudu pokonuję schody na czwarte piętro w moim domu, co uprzednio było męką i torturą. Nie jestem już "zamurowana" w moim własnym mieszkaniu.
Wspomnę, że od ponad 20 lat cierpiałam na silne bóle kręgosłupa, co również znacznie ograniczało mi możność samodzielnego poruszania się. Te dolegliwości również ustąpiły już po czterech terapeutycznych sesjach. Dzisiaj jestem najszczęśliwszą osobą. Ten wspaniały człowiek stał mi się bliskim przyjacielem, który wybawił mnie od cierpień.
Ośmielę się więc napisać: Dziękuję Ci, Wiesiu Jarosławski, oby Bóg nadal podtrzymał tę siłę, dzięki której możesz tak skutecznie pomagać ludziom. Sama widziałam łzy matek, które dziękowały Ci za przywrócenie zdrowia ich schorowanym pociechom, i cieszę się, że tak wielką nadzieję na uzdrowienie dajesz licznym cierpiącym.
Z całego serca dziękuję Ci raz jeszcze,
Maria K.
Strzelce Krajeńskie, 20.08.2008
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: głęboka nerwica, problemy z oddychaniem, cysty na jajniku.
...Wszystko zło zaczęło się od stresów i pogłębiającej się nerwicy – mogę śmiało powiedzieć, że bardzo zaawansowanej. Narastało to przez lata, a już napoczątku tego roku było bardzo, bardzo źle.
Wędrowałam po różnych punktach medycznych, odwiedzałam lekarzy różnych specjalności, wykonywano mi szereg drogich badań, jak choćby MRI (rezonans magnetyczny) mózgu, ultrasonografię podbrzusza, przeróżne testy krwi. Rezonans głowy był w porządku, a w efekcie po miesiącach dochodzenia, co mi jest, zapisano mi wielkie dawki leków antydepresyjnych, ale po sprawdzeniu, jakie okropne mogą być skutki uboczne, zdecydowałam, że w ogólenie będę ich brała.
Moja nerwica narastała, do czego przyczyniły się wyniki ultrasonografii podbrzusza, które wykazały, że na moim jajniku pojawiły się cysty, jednao wielkości 3,5 cm, a druga około 3 cm.W takim to stanie trafiłam, w lutym ubiegłego roku, do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego. Łącznie odbyłam około piętnastu wizyt.
Po pewnym czasie, był to maj, badanie ultrasonograficzne wykazało, że jedna cysta zniknęła. Taki sam test wykonany pod koniec września potwierdził, iż ta druga także przestała istnieć.
W mojej nerwicy również nastąpiła zdecydowana poprawa, jestem zrelaksowana, uśmiechnięta, oddycham pełną piersią, a nie jak poprzednio z trudem łapiąc powietrze przez ściśnięte lękiem gardło. Dzięki Pańskiemu działaniu wróciło do mnie zdrowie.
Serdecznie dziękuję
Grażyna S.
Kitchener, 11.10.2008
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: paraliżujące bóle pleców po wypadku na rowerze (20 lat temu), początki paraliżu obu nóg, depresja.
...Jako nastolatek w czasie szalonego pędu rowerowego, uległem poważnej kraksie. Miałem wtedy trzynaście lat i zupełny brak instynktu samozachowawczego. Na wąskim mostku zderzyłem się czołowo ze szkolnym kolegą, który również na rowerze gnał z przeciwnej strony. Obudziłem się w szpitalu, gdzie okazało się, że miałem zmiażdżoną szczękę, powybijane zęby i ogólnie byłem potwornie potłuczony. Potem nastąpiło chirurgiczne łatanie.
Szczękę zrekonstruowano mi przy pomocy metalowych płytek, zęby osadzono na wkrętach i jakoś się wygoiłem. Od tego wypadku rozpoczęła się moja wieloletnia tortura, potworny ból w plecach. Chodziłem od lekarza do specjalisty. To diagnozowanie i konsultowanie zajęło dobrych parę lat, a ja cierpiałem.
W końcu jeden z chirurgów ortopedów po obejrzeniu moich kolejnych prześwietleń orzekł, że mam jakiś rozszczep w dolnej części kręgosłupa. Ten lekarz wysłał mnie do kolegi, który zajmował się podobnymi przypadkami, i on zaproponował mi działanie operacyjne. Skończyłem właśnie dwudziestkę, a czułem się jak staruszek z przetrąconymi krzyżami, więc zgodziłem się.
Podczas zabiegu wkręcono mi cztery dość długie śruby uzupełnione dodatkowymi złączkami, które miały ustabilizować ten mój obolały kręgosłup i doprowadzić do jego wygojenia. Z tymi metalami miałem chodzić osiemnaście miesięcy, a po ich wyciągnięciu powinienem wrócić do zdrowia. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Problem pozostał, a nawet się zwiększył. Z tygodnia na tydzień, z roku na rok, było coraz gorzej, plecy bolały jak diabli. Właściwie przestałem być samowystarczalny, miałem wrażenie, iż wzdłuż mojego kręgosłupa ktoś powbijał tępe noże. Ból dobijał mnie cały czas, nie mogłem swobodnie umyć twarzy, schylić się, o normalnym chodzeniu nie było mowy.
Nie mogłem czytać w pozycji wyprostowanej dłużej niż pięć minut, kilka minut wytrzymywałem, siedząc przed telewizorem. Zostałem ojcem uroczej dziewczynki, ale o podniesieniu niemowlaka mogłem tylko pomarzyć. I tak ta moja gehenna wlokła się latami, a z upływem czasu cierpienie zwiększało się. Nie mogłem nawet kichnąć, bo to powodowało powalający paroksyzm bólu. Lekarze rozłożyli ręce. Jedynym ich zaleceniem był silny, narkotyczny środek przeciwbólowy "Methadon".
Brałem go przez ostatnie pięć lat, zaczynając od dawki 30 mg, stopniowo dochodząc do 140 mg! Taką ilość piłem codziennie, gdyż inaczej nie mógłbym ani jeść, ani spać, gdyż uporczywy ból blokował apetyt, odbierał sen i wciąż blokował sprawne poruszanie się. Dodatkowo na przestrzeni ostatnich dwóch lat zacząłem odczuwać coś w rodzaju postępującego paraliżu nóg. Coraz trudniej było nimi władać, bardziej wlokłem się i zataczałem niż chodziłem, a na dobitkę zaczęły boleć mnie obie stopy. Całe moje życie rozsypywało się. Byłem w głębokiej depresji, nie dostrzegałem sensu dalszego istnienia.
I wtedy moja mama przeczytała w gazecie artykuł o panu Wiesławie Jarosławskim i uzdrowieniach, jakie powodował. Był tak interesujący, że natychmiast zapisała mnie na wizytę. Pamiętam, że działo się to w sierpniu 2007 r. Rozpocząłem długie rajdy do jego lecznicy w Toronto, ale było warto! Już po pierwszej sesji terapeutycznej nastąpiła poprawa, odczułem wyraźną ulgę, lecz tak naprawdę połapałem się po powrocie do domu, gdy uświadomiłem sobie, iż prowadziłem samochód ponad 300 km bez chwili przerwy, co wcześniej było dla mnie niewykonalne.
Potem, wręcz regularnie, z każdą wizytą ból zmniejszał się, a mnie wracały siły. Odżyłem też psychicznie, wróciła nadzieja na wyleczenie. Po drugiej wizycie, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, wyspałem się cudownie, przewracając swobodnie z boku na bok, i miałem piękne kolorowe sny. Do pana Jarosławskiego przyjeżdżam już ponad rok. Na początku dwa razy w tygodniu, stopniowo redukując ilość tych cudownych energoterapii do spotkań w dwu–trzy tygodniowych cyklach.
W stanie mojego zdrowia nastąpiła ogromna, wręcz niewiarygodna poprawa. Ból przeszywający plecy przez blisko dwadzieścia lat ustąpił, nogi wróciły do pełnej sprawności. Nie biorę leków, apetyt mam doskonały, ale nie tyję, bo przemiana materii unormowała się. Moja rozsypana psychika scaliła się... uśmiecham się do życia rano i tak samo przed snem.
Wyzdrowiałem, nareszcie czuję się świetnie i za wszystko; pański optymizm, wiarę w końcowy sukces i tę niesamowitą dobroczynną energię, którą mnie pan obdarował...Przeogromnie dziękuję,
Mariusz B.
North Bay, 29.11.2008.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Arytmiczne bicie serca, skaczące ciśnienie krwi.
...Arytmiczne bicie serca zaczęłam odczuwać jakieś pięć lat temu. Wraz z tym nierównomiernym biciem wzrastało też ciśnienie mojej krwi.
W tamtym czasie piłam dużo kawy i to coraz mocniejszej, aż pewnego dnia gdy wracałam z zakupów poczułam szybkie uderzenia, wręcz łomotanie serca. Zamiast do domu trafiłam na Oddział Intensywnej Terapii, puls miałam wtedy ponad 150 na minutę, a ciśnienie krwi przekraczało 180/100. Od razu położono mnie w szpitalu i dostałam leki na jego obniżenie. Od tamtego momentu taki pigulki stały sie moją codziennością. To były różne leki, w różnych dawkach ale nie powodowały najlepszych efektów.
Właściwie to miałam skaczące ciśnienie krwi raz lepiej raz gorzej, lecz z czasem zostało tylko pogorszenie, ciśnienie krwi wciąż wzrastało. W ciągu ostatniego roku (brałam już jedną tabletkę rano i dwie wieczorem, ale pomagały tylko na kilka godzin) moje pomiary utrzymywały się na poziomie 220/108 – mogę powiedzieć, że jak test wykazywał 190/100 to jak na mnie był to całkiem przyzwoity wynik.
Wstawałam rano (po pigułkach przecież) i już czułam zawroty głowy, mierzyłam więc ciśnienie i na przykład wyskakiwało 198/105, czyli mówiąc żartobliwie jeszcze nieźle jak na moje możliwości. Żarty żartami, ale świadczyło to o tym, że włąściwie cały czas żyłam na granicy zawału, czy też wylewu. Wtedy to w gazecie przeczytałam artykuł o panu Wiesławie Jarosławskim oraz powodowanych przez niego uzdrowieniach. Od razu zapisałam sie na wizytę i...już po pierwszym energetycznym oddziaływaniu było lepiej. Ciśnienie krwi i samopoczucie poprawiły sie zdecydowanie. Nie chciałam już więcej ryzykować więc odbyłam pięć wizyt, będących fascynującymi spotkaniami z bioenergią. Podczas tych sesji dowiedziałam się, że poważne blokady energetyczne obejmują rejon moich nerek i wątroby, a rezultaty terapii przeszły moje oczekiwania.
Obecnie nie biorę już żadnych tabletek, a moje ciśnienie krwi wróciło całkowicie do normy. Mierzę je regularnie rano i wieczorem i tak: pomiary ranne pokazują 117-120/77-78, a wieczorne utrzymują się w granicach 127-130/79-80, czyli są jak u zupełnie zdrowego człowieka, a takim właśnie sie czuję.
Mam wrażenie, że odmłodniałam co najmniej o 10 lat. Przedtem chodziłam, a właściwie wlokłam się z wyraźnym uciskiem w dolnej części pleców i szybko męczyłam się. A teraz, dla porównania, dwa dni po pierwszej wizycie u Pana poszłam na zakupy i prawie frunęłam, nic mnie nie bolało poruszałam się sprężyście – to była przyjemność a nie męczarnia jak poprzednio.
I oby tak dalej! Dziękuję, bo wierzę i wiem, iż odzyskanie zdrowia tudzież wspaniałego samopoczucia nastąpiło dzięki Pana uzdrawiającej energii.
Wdzięczna,
Bogumiła P.
Toronto, 27.10.2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././.././././././././././././
Dolegliwości: Dziecko stąpające tylko na palcach; problem z siedzeniem w pozycji wyprostowanej.
...W maju 2000 r. urodziłam upragnionego synka. Pragnęłam jak każda matka, aby był zdrowy. Bartek rozwijał sie prawidłowo. Jego pierwszy ząbek, pierwsze słowo i pierwsze kroki sprawiały mi ogromną radość.
Jednak te kroki z czasem zaczęły budzić mój niepokój i stały się źródłem problemów. Otóż Bartek chodził na palcach. Na początku nie zwracałam na to szczególnej uwagi wierząc, że jest to przejsciowy okres. Jednakże po upływie dwóch lat postanowiłam udać się z synkiem do lekarza. Diagnoza była następująca: dziecięce porażenie mózgowe z przykurczem kończyn dolnych.
Od tego czasu zaczęły się wyjazdy do różnych lekarzy, którzy albo potwierdzali wcześniejszą diagnozę albo twierdzili, że jest to tzw. idipatyczne chodzenie na palcach.
Propozycje konsultujących doktorów dotyczące rozwiązania tego problemu były różne. Jedni uważali, że trzeba operacyjnie przedłużyć ścięgno inni, że trzeba zastosować zastrzyki na rozluźnienie mięśni a jeszcze inni, że wystarczy rehabilitacja.
Nie wyrażałam zgody na zabieg chirurgiczny w obawie, że na takiej jednej operacji sie nie skończy. Uznałam, iż ingerencja skalpela będzie ostatecznością. Szukałam również pomocy u irydologa, ale lekarstwa homeopatyczne nie przynosiły zamierzonych rezultatów.
Tymczasem Bartek zaczął stawiać lewą stopę prawidłowo natomiast prawa stała się „podpórką”. Wtedy też od znajomych dowiedziałam się o Pana przyjeździe do Polski oraz o Pana możliwościach energetycznego, uzdrawiającego oddziaływania. Był sierpień 2008 roku i nie zastanawiając się zbyt długo umówiłam się na wizytę.
Na pierwszym spotkaniu stwierdził Pan, że Bartek ma bardzo zakwaszony organizm i problem z nerkami. Jego kręgosłup był też bardzo energetycznie zablokowany i synek nie potrafił prawidłowo siedzieć.
Wyraźne efekty energetycznej kuracji nastąpiły już po dwóch wizytach. Otóż Bartek zaczął prawidłowo siedzieć (mając wyprostowany kręgosłup), potrafi biec na całych stopach i już bardzo często chodzi korzystając z całej ich powierzchni.
Postęp jest teraz niesamowicie szybki, choć syn ma wiele do nadrobienia, bo całe osiem lat.
Serdecznie Panu dziękuję za przywrócenie Bartkowi sprawności fizycznej i zdrowia, a mnie niesamowitej radości ze stawianych przez niego pierwszych prawidłowych kroków.
Beata B.
Krzyż – woj. Lubuskie
27.08.2008.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Przemieszczony dysk w części piersiowej, torturujący ból podczas siedzenia i poruszania się, szczególnie dobijający w czsie jazdy samochodem lub autobusem.
...Elżbieta z odległego Vancouver, krótko ostrzyżona blondynka o sprężystych ruchach i oczach ciekawych świata:
...Muszę to jakoś z siebie wyrzucić i opowiedzieć o odczuciach związanych z terapią u pana Jarosławskiego. Tyle się przecież nacierpiałam, ta moja przeklęta dyskopatia rujnowała mi życie. Każde moje poruszenie hamował niesamowity ból w środkowej części pleców, tak jakby ktoś kroił mnie nożem. Najgorsze były podróże samochodem lub autobusem, kiedy wstrząsy powodowały narastanie jakiejś wewnętrznej wibracji i ból zwiększał się przekraczając wyobrażenie...tej męki niesposób oddać słowami. Na przykład siedzenie w kinie z wyprostowanymi plecami, mimo oparcia, było też wykluczone i po krótkim czasie ze łzami w oczach musiałam opuszczać salę. Masaże, które próbowałam brać tylko pogarszały sprawę.
Jeden z moich dysków w kręgosłupie wysunął się i powodował tortury. Podobno jakiś nerw był na wierzchu więc każdy nieostrożny ruch sprawiał, że świat wirował w rytmie bólowych paroksyzmów. Już tego nie wytrzymywałam i sama prosiłam lekarzy o operację.
Ale jakiś tydzień po rozmowie z chirurgiem trafiłam do gabinetu pana Wiesława i nie żałuję ani jednego z tych tysięcy kilometrów, które w drodze do niego musiałam pokonać. Zaraz po pierwszej wizycie dosłownie ścięło mnie z nóg. Rozłożyłam się na jakieś dwie godziny, dosłownie przewracałam się, a w końcu padłam na łóżko i mocno zasnęłam. Lecz po tym „odespaniu” dostałam prawdziwego kopa energii i mogłam wyruszyć w plener...piszę mogłam, choć poprawniej byłoby...musiałam wyruszyć na spacer, aby się jakoś rozładować. Maszerowałam ponad pięć kilometrów, co wcześniej było dla mnie niewykonalne, nogi same mnie niosły.
Dnia następnego powinnam była obudzić się padnięta, zmięta, obolała i ledwie żywa, bo tak działo się dotychczas i to po znacznie krótszych spacerkach, a tymczasem byłam jak nowo narodzona. Dostałam COŚ, jakby suplement nowej świeżo dotlenionej krwi. To wszystko co było u mnie niezbilansowane zaczęło się układać. Mogłam oddychać pełną piersią, nareszcie bez bólu, poczułam lekość w płucach i oskrzelach.
Wiedziałam, że cały mój organizm zaczął się odradzać , tak jakby uruchomiony został proces samo leczenia, jakby stworzyło się nowe wnętrze. Nareszcie ten mój, ustabilizowany energetycznie przez pana Wiesława, system wziął się za odnawianie miejsca tej mojej dyskopatii. Byłam przedziwnie lekka, ustąpiły stałe zawroty głowy, zniknął gdzieś cały stres i mogłam świeżo nabytą radością dzielić się z najbliższymi.
Z dnia na dzień jest lepiej, ten wysunięty dysk wraca na swoje miejsce, osadza się i ten uszkodzony odcinek kręgosłupa zdrowieje. Samej jest mi trudno uwierzyć, że tak sprawnie i szybko ten proces zdrowienia postępuje...a jednak to fakt.
Elżbieta S.
Vancouver, 15.09.2009.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwość: Alergia na wszystko co kwitnie, okresowa utrata możliwości mówienia.
...Jestem alergiczką uczuloną na prawie wszystko co kwitnie. Najgorzej reaguję na pylące drzewa i trawy, a od marca do września trwa ten mój najgorszy okres. Tak się męczę od urodzenia córki, kiedy mój organizm dziwnie sie rozstroił, czyli od ponad 20 lat.
Do opisanych dolegliwości dołączył się też problem z głosem. Po prostu zaczął mi stopniowo zanikać. Zazwyczaj było to tak, że nagle przestawałam mówić, a po dniu lub dwóch równie niespodziewanie mnie odtykało. Z czasem jednak sytuacja się pogorszyła i przerwy wypełnione ciszą były coraz dłuższe. I tak na przykład w maju ubiegłego roku nagle odjęło mi mowę na pełne dwa tygodnie, a to już było przerażające. Zaś w tym roku zaniemówiłam już na dobre, bo minął miesiąc a ja nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.
Leczenie polegało na przyjmowaniu silnego antybiotyku przez okres ponad dziesięciu dni. Niestety nie spowodowało to żadnego efektu. Było tak źle, że lekarz skierował mnie na naukę mowy, tzw. „speach therapy”. W czasie ćwiczeń terapeutka trzymała dłoń na moim gardle, a ja próbowałam wydobywać z siebie jakieś dźwięki i kształtować je w słowa.
Mój doktor twierdził, iż jest coś nie tak z moimi oskrzelami, bo według badań struny głosowe i właściwie całe gardło było w porządku, a głosu wydobyć nie mogłam. Cały czas okropnie się męczyłam, by wyartykułować jakieś głoski. Z kolei takie wymęczanie dźwięków na siłę, zdaniem specjalisty było szkodliwe i mogło dodatkowo niszczyć gardło, uważał, iż moje oskrzela nie domykają się i to powoduje blokadę – tak to przynajmniej rozumiałam.
Na dodatek lubię mówić, jestem pogodną i nieco gadatliwą istotą, a tu masz – nic z siebie nie mogę wykrztusić. Wtedy to mój szwagier właściwie namówił mnie na wizytę u Pana, gdyż wcześniej skorzystał z bioenergoterapii, z powodu uporczywego bólu pleców i kolan i przy jego schorzeniu pańska energia pomogła już po pierwszym razie.
No i nomen omen w moim przypadku stało sie podobnie. Wpływ uzdrawiającej energii na moje gardło był wręcz piorunujący...w ciągu kilkunastu minut nastąpił niesamowity postęp. W czasie tego oddziaływania miałam próbować mówić i z minuty na minutę stawało się to możliwe. Na początku miałam jeszcze niezłą chrypkę ale mówiłam, a po wyjściu z gabinetu odezwałam się do czekającej córki już swoim normalnym głosem i tak to już zostało!
Następnego dnia kolejny szok przeżywali moi koledzy w pracy, którym znów mogłam umilać czas swoim gadulstwem. No i potrafiłam też powiedzieć Panu gromkim głosem DZIĘKUJĘ za tak wspaniałe i szybkie uzdrowienie. Chciałam jeszcze dodać, że miałam już krytyczne chwile załamania kiedy to wszelkie prognozy wskazywały, iż moja przyszła komunikacja z otaczającymi mnie osobami będzie realizowana w języku migowym. A teraz mój głos jest znów silny i dźwięczny i mogę wszystkim opowiadać o tak skutecznym terapeucie.
Jeszcze raz, z całego serca DZIĘKUJĘ;
Ewa W., z Cheektovaga, USA
15 lipca, 2009
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Silne zaburzenia rytmu serca, wylew spowodowany przez nieodpowiednie leki, niemożność utrzymania równowagi, problemy z ciśnieniem krwi i pamięcią, silne bóle głowy, niemożność jakiejkolwiek pracy, prowadzenia auta i nawet czytania, konieczność stałej opieki.
PATRYCJA - spokojna i emocjonalnie wyważona, tak jak jej list skierowany do Wiesława:
PROBLEM ZDROWOTNY:
7 listopada 2007 wystąpiły u mnie silne zaburzenia w przewodzeniu rytmu serca. Spędziłam wtedy 9 dni na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej, gdzie mogłam być pod ścisłą kontrolą specjalistyczną. Otrzymałam tam takie medykamenty, że reakcja na nie spowodowała wylew i dopiero nowy kardiolog właściwie rozpoznał problem i odciął mnie od stosowanych leków.
8 Marca 2008 przeprowadzono zabieg, który miał skorygować zaburzenia przewodnictwa przedsionków serca. Po tym wszystkim zostawiono mnie z następującymi objawami:
1. Całkowita utrata równowagi – obijałam się między ścianami i nie mogłam nawet zgiąć bez przewracania.
2. Miałam ciągłe nudności i czułam się jakbym „wypiła o trzy drinki za dużo”.
3. Większość czasu spędzałam z opuszczoną na dół głową, gdyż dręczyły mnie stałe zawroty, a na dodatek nie widziałam ostro.
4. Byłam niezdolna do pracy, czytania i prowadzenia samochodu.
5. Utrzymywały się zaburzenia przewodzenia w sercu (fibrylacja przedsionków), zastawki były wydolne w około 50% i miałam mały otwór pomiędzy dwoma komorami.
6. Efektem były też problemy z ciśnieniem krwi.
7. Cierpiałam na niewiarygodne bóle głowy, miałam duże problemy z pamięcią i koncentracją.
8. Przez większość czasu wymagałam stałej opieki.
9. Tak żyłam przez 16 miesięcy – na zmianę w domu i w szpitalu.
EFEKTY SPOWODOWANE PRZEZ TERAPEUTĘ WIESŁAWA JAROSŁAWSKIEGO:
Pierwszą wizytę odbyłam 8 Marca, 2009 i bioterapeuta rozpoczął energetyczne oddziaływanie koncentrując się na mojej głowie. Regularne wizyty trwały od 23 Marca, co tydzień.
Po trzecim spotkaniu zaczęłam spacerować prosto, bez zataczania się i nie czułam się juz tak oderwana od rzeczywistości.
Podczas czwartej sesji Pan Wiesław skłonił mnie do dotknięcia palcami podłogi, co uczyniłam i utrzymałam przy tym równowagę, a po powrocie do domu wysprzątałam całe mieszkanie.
Po piątej terapii mogłam nie tylko spacerować prosto, ale też swobodnie zginać się i podnosić rzeczy z podłogi. Pan Jarosławski powiedział mi wtedy wspaniałą wiadomość, że mój mózg, z energetycznego punktu widzenia jest już w porządku i możemy zająć się kolejnymi dolegliwościami.
Muszę dodać, że nie biorę więcej pigułek na regulowanie ciśnienia krwi. Kieruję samochodem i oporządzam cały mój dom bez problemów, prowadzę po prostu normalne życie – to wciąż wydaje mi się cudem, tym bardziej iż nie dawano mi nadziei na polepszenie.
Moja cała rodzina jest tak bardzo wdzięczna, że po tak złych prognozach, przywrócił mnie Pan jednak do sprawnego poruszania się i dobrej codziennej egzystencji, do czego już nie spodziewałam się powrócić.
Moja szósta wizyta? – Cóż, zobaczymy co Pan jeszcze we mnie może poprawić?!
Patricia S.
Georgetown, 20 Apriel, 2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Wieloletnie zawroty głowy; każda zmiana położenia powodowała niemiłe sensacje, w efekcie których następowała utrata równowagi i upadek.
U syna: Ograniczone poruszanie w stawie kolanowym, bardzo bolesne, związane z kontuzją piłkarską.
...Ta karuzela w mojej głowie zaczęła się ponad sześć lat temu. Kiedy tylko próbowałem schylić się lub podnieść coś cięższego juz mnie to kołowanie dopadało. Gorzej, iż ten efekt występował również podczas prowadzenia samochodu...na przykład zatrzymuję sie przed światłami, a świat wokoło wiruje.
To było bardzo silne odczucie wręcz porażające, często przewracałem się gdy na przykład starałem się trafić do łóżka, aby się położyć i lądowałem na podłodze a nie w pościeli. Odbyłem różne badania, przeszedłem dwa szpitale, w tym wyspecjalizowany oddział w „St. Michael’s Hospital”, gdzie zrobiono mi MRI głowy. Wyniki wykazały, iż wszystko we mnie jest w porządku, a ja nadal przewracałem się.
Upiorne zawroty głowy nasilały się, zawsze byłem przestraszony gdyż mogły mnie dopaść w każdej chwili. I wtedy od polskiej znajomej otrzymałem kontakt do pana Wiesława Jarosławskiego. To było już ponad dwa lata temu. Odbyłem wtedy pięć wizyt i wszystko co powiedział mi pan już na pierwszym spotkaniu zrealizowało się co do joty. Uzyskałem wtedy zapewnienie, iż ten problem ustąpi, zajmie to wprawdzie jeszcze troszkę czasu, ale już po trzeciej wizycie będę mógł odczuć wyraźny postęp.
Cóż tu jeszcze dodać? Przepowiednia dokładnie się zrealizowała, a jej efekt jest trwały. Zawroty głowy zniknęły kompletnie i w ciągu ostatnich dwóch lat cieszę się pełnią zdrowia. Mam ogromną wewnętrzną pogodę, humor i optymizm. Z całą pewnością mogę teraz powiedzieć, że zawdzięczam to działaniu pana Wiesława Jarosławskigo i jego dobroczynnej energii.
Chciałbym jeszcze dodać, że w tym samym czasie co ja, zaczął odwiedzać pański gabinet również mój 25- letni syn. Nabawił sie bowiem urazów powstałych po grze w piłkę nożną, skręcenia nogi prawej i uszkodzenia stawu kolanowego. Efektem był silny ból i znaczne ograniczenie zginania. Lekarze wahali się szukając przyczyny w mięśniach, rzepce, ścięgnach. Zalecali rehabilitację, a jak nie pomoże to operację.
Wziąłem więc chłopaka ze sobą i po trzech wizytach powiedział pan, iż już nie musi go więcej widywać, gdyż strona energetyczna jego organizmu a co za tym idzie i fizyczna wróciła do równowagi. W rzeczy samej kolano syna błyskawicznie wygoiło się, ból zniknął, wróciła też pełna ruchomość stawu kolanowego. Chłopak jest całkowicie sprawny fizycznie, nadal gra w piłkę, ćwiczy na siłowni i wręcz tryska zdrowiem.
Za wszystkie te dobroczynne dokonania,
Przeogromnie dziękuję,
Vesco K.
Brampton, Ont., 27.03.2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Wszechogarniający ból atakujący nieustannie, zawroty głowy, nieregularne bicie serca, brak snu.
...To wszystko zaczęło narastać i sumować się jakieś trzy lata temu. Byłam już w tkim stanie, że kompletnie nie mogłam nic robić. Rozkładały mnie i stałe bóle atakujące już wszędzie i kręcenie w głowie i kołatanie serca okraszone ciągłym brakiem snu. Najgorsze właśnie były noce gdy wszystkie te symptomy narastały. Momentami myślałam, że to już koniec.
Chodziłam z tymi problemami do lekarza domowego przez półtora roku. Przez cały ten okres nie uzyskałam konkretnej diagnozy. Odbyłam prześwietlenia (x-ray i USG), różne dodatkowe testy krwi i ze wszystkich tych działań wynikało, że jestem zdrowa jak ryba, a ja wciąż cierpiałam. Wreszcie wykryto u mnie jakąś bakterię, chyba Helcobacter, co spowodowało przepisanie całej serii antybiotyków. Nie działał jeden dostawałam kolejny i tak było ze cztery razy albo nawet więcej. A po tym wszystkim nic a nic sie nie poprawiło, wręcz przeciwnie czułam się gorzej.
I w takim to momencie dowiedziałam się z gazet o niezwykłej skuteczności energoterapii prowadzonej przez pana Wiesława Jarosławskiego.
Już podczas pierwszego spotkania powiedział pan i to od razu, że mam problem z lewą nerką, a jak nie wierzę to powinnam zrobić specjalistyczne badanie. Kolejnym wskazanym problemem były jajniki...tam też było kiepsko. Nie zlekceważyłam tych informacji i w krótkim czasie przeprowadziłam odpowiednie testy. Wyniki wykazały, iż mam powiększoną lewą nerkę i sporą cystę na lewym jajniku.
Wtedy już mocno uwierzyłam w pańskie możliwości terapeutyczne i odbyłam kilka regularnych wizyt. No i efekty nie dały długo na siebie czekać. Wyraźnie odżyłam, zniknęły: cysta i prześladujące mnie bóle, zaczęłam szybko odzyskiwać siły.
Mogę z cała odpowiedzialnością stwierdzić, że mój organizm wrócił całkowicie do normy. Wypełnia mnie energia i zupełnie inaczej patrzę na świat. Jestem nareszcie zdrowa i po prostu...chce mi się żyć!
Za tak skuteczną pomoc,
Z całego serca – DZIĘKUJĘ !
Dorota B.
Brampton, Ontario/ 4 kwiecień, 2009 r.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Ograniczenie słuchu i szum w prawym, utrata słuchu sięgająca 80% i zwiększająca się w ciągu ostatnich 20 lat; depresja i problemy ze spaniem, bóle mięśni i kręgosłupa, uciążliwe bóle głowy; nałóg wieloletniego palenia papierosów.
...Witam w świecie ciszy, to były słowa kanadyjskiego lekarza specjalisty, po przeprowadzonych wcześniej badaniach słuchu mojego prawego ucha. Było to niedługo po moim przybyciu do Kanady, w której jestem już piętnaście lat.
Problem z ograniczeniem słyszalności zaczął się już w Polsce. Na początku był szum w prawym uchu, wciąż go zatykało i kontakt z otoczeniem stawał sie uciążliwy. Lekarze nie umieli określić przyczyny i z tym narastającym schorzeniem wylądowałam w Kanadzie.
Tutejszy specjalista, po obejrzeniu wyników przeróżnych testów, też rozłożył bezradnie ręce. Szczerze powiedziawszy dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jest to poważny problem, tym bardziej iż lekarz zasugerował operację w celu dokładnego zdiagnozowania przyczyny, nie dając mi przy tym żadnej gwarancji na odzyskanie słuchu. Nie mając tej pewności postanowiłam nie poddać się działaniu chirurgicznemu i nauczyć się żyć z tą dolegliwością.
Jednak, z wielu powodów niedosłuch działał na mnie depresyjnie. Utrudniał mi prowadzenie konwersacji z ludźmi, naukę języków obcych, słuchanie muzyki, komplikował wiele sytuacji.
Określono, że utrata słyszenia jest rzędu 80%, chociaż w moim przekonaniu było gorzej, proces się pogłębiał i właściwie nie słyszałam. Sugerowanym wyjściem było kupno aparatu słuchowego.
W sumie najlepszy okres mojego życia spędziłam borykając się z tym problemem. Dopiero po dwudziestu latach, tak dużego dyskomfortu jakim jest niedosłuch i związany z nim stres, nastąpiła duża pozytywna zmiana.
A wszystko to zawdzięczam panu Wiesławowi Jarosławskiemu. Już po pierwszej wizycie czułam jakby zdjęto ze mnie wielki pancerz. Zaczęłam normalnie oddychać, odzyskałam lekkość ruchów i dobry humor. Okowy, w jakie wpędził mnie stres i narastająca nerwica zaczęły pękać. Po każdym spotkaniu czułam się coraz lepiej, mogłam bez problemu zasypiać, nie odczuwałam bólu mięśni, kręgosłupa, głowy.
Ale największą radością jest to, że już po czwartej wizycie u pana Wiesława odzyskałam 50% słuchu. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, mogłam rozmawiać przez telefon korzystając z prawego, nieczynnego dotychczas ucha. Głos dochodził jeszcze jakby z oddali, ale przebijał się i był dla mnie zrozumiały.
Teraz jestem przekonana, że po kilku kolejnych sesjach, tym razem pan Jarosławski poda mi rękę i powie: Witam w świecie słyszących i to dobrze słyszących.
Muszę jeszcze nadmienić, że też dzięki tym sesjom terapeutycznym pozbyłam się nałogu palenia papierosów, którymi zatruwałam sobie życie przez trzydzieści lat. Próbowałam z tym walczyć, kilka razy rzucałam, ale byle stres powodował, że znów sięgałam po nie.
A tymczasem, już po trzecim bioenergetycznym oddziaływaniu, stało się coś zdumiewającego. Po powrocie do domu wypaliłam jednego papierosa, ale zupełnie mi nie smakował. Właściwie wyrzuciłam go w połowie i powiedziałam sobie, więcej nie. Wciąż pamiętam jego wstrętny smak i mentalnie też potrafię wytłumaczyć sobie bezsens palenia. Wiem, że już mogę sobie z tym poradzić, z każdym tygodniem czuję się bardziej wyzwolona i bezpieczna, nic a nic nie ciągnie mnie w stronę pudełka z wypełnionymi nikotyną „pałeczkami”.
Dziękuję panu za to wszystko...
...za przywróconą radość życia
Teresa N.
Windsor, 21.06.2009
/./././././././././../././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././.
Dolegliwości: Alergia, zanikanie głosu.
…Jestem 43-letnią alergiczką uczuloną na prawie wszystko co kwitnie. Najgorzej reaguję na pylące drzewa i trawy. A od marca do września trwa ten mój najgorszy okres. I tak się męczę od urodzenia córki, kiedy mój organizm dziwnie się rozstroił, czyli już ponad 20 lat.
Do opisanych dolegliwości dołączył też problem z głosem. Po prostu zaczął mi stopniowo zanikać. Zazwyczaj było tak, że nagle przestawałam mówić, a po dniu lub dwóch równie niespodziewanie mnie odtykało. Z czasem jednak sytuacja się pogorszyła i przerwy wypełnione ciszą były coraz dłuższe.
I tak na przykład w maju ubiegłego roku odjęło mi mowę na pełne dwa tygodnie, a to już było przerażające. W tym roku zaniemówiłam już na dobre, bo minął miesiąc a ja nie potrafiłam wykrztusić ani słowa.
Leczenie polegało na przyjmowaniu silnego antybiotyku przez okres ponad dziesięciu dni. Niestety nie spowodowało to żadnego efektu. Było tak źle, że lekarz skierował mnie na naukę mowy, tzn. „speach therapy”. W czasie ćwiczeń terapeutka trzymała dłoń na moim gardle, a ja próbowałam wydawać z siebie jakieś dźwięki i kształtować je w słowa.
Lekarz twierdził, że jest coś źle z moimi oskrzelami, bo według badań struny głosowe i właściwie całe „pudło rezonansowe” było w porządku, a głosu wydobyć nie mogłam. Cały czas okropnie się męczyłam, żeby wyartykułować jakieś gloski. Z kolei takie wymęczanie dźwięków na siłę, zdaniem specjalisty, było szkodliwe i mogło dodatkowo niszczyć gardło.
Według laryngologa moje oskrzela nie domykają się i to powoduje blokadę – tak to przynajmniej rozumiałam.
Na dodatek lubię mówić, jestem pogodną i nieco gadatliwą istotą, a tu masz – nic z siebie nie mogę wykrztusić.
Wtedy to mój szwagier, który poznał pana Jarosławskiego, powiedział mi o nim i właściwie namówił na wizytę, gdyż wcześniej odwiedzał go ze swoimi bólowymi problemami pleców i kolan i przy jego schorzeniu energoterapia pomogła już po pierwszym razie. No i nomen omen w moim przypadku stało się podobnie. Terapeuta zajął się moim gardłem, a wpływ jego energii był wręcz piorunujący – w ciągu kilkunastu minut nastąpił niewiarygodny postęp. W czasie tego oddziaływania miałam próbować mówić i z minuty na minutę stawało się to możliwe.
Na początku miałam jeszcze niezłą chrypkę, ale mówiłam. A po wyjściu z gabinetu odezwałam się do córki już swoim normalnym głosem i tak to już zostało!
Następnego dnia kolejny szok przeżyli moi koledzy w pracy, którym mogłam już swobodnie umilać czas swoim gadulstwem. No i potrafiłam też gromkim głosem powiedzieć panu Jarosławskiemu – DZIĘKUJĘ - za takie wspaniałe i szybkie uzdrowienie.... bo przed wizytą u niego wyglądało na to, że już się nie odezwę do końca życia.
Musze też powiedzieć, że miałam już poważne chwile załamania, kiedy to wszelkie prognozy wskazywały, iż moja przyszła komunikacja z otaczającymi mnie osobami będzie realizowana w języku migowym.
A teraz mój głos jest znów silny i dźwięczny i wszystkim mogę opowiadać o tak wspaniałym terapeucie.
Jeszcze raz z całego serca dziękuję;
Ewa W.
Cheectouage, USA – July 15, 2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././../././././.././././././././
Dolegliwości: Wysokie ciśnienie krwi, bóle brzucha, tracenie wagi, permanentny brak apetytu i energii.
Szanowny Panie Jarosławski!
Pokrótce pragnę przedstawić swoją sytuację zdrowotną przed spotkaniem z Panem, które nastąpiło w marcu 2009. Od roku 2006 borykałam się z następującymi objawami:
Aplikowane przez lekarzy lekarstwa nie przynosiły żadnych efektów – wręcz przeciwnie, pogłębiały występujące wcześniej dolegliwości.
W takim oto stanie zdrowia znajdowałam się, moje samopoczucie było beznadziejne i co tu ukrywać, psychicznie załamałam się. I wtedy właśnie, jak gwiazdka z nieba, dotarła do mnie informacja o przyjeździe z Toronto słynnego bioenergoterapeuty pana Wiesława Jarosławskiego. Powtórzę, że działo się to w marcu 2009, gdyż jest to ważna data, która przyniosła zasadnicze i pozytywne zmiany w mojej sytuacji zdrowotnej.
Skorzystałam cztery razy z zabiegów energetycznych. Podczas tych sesji dowiedziałam się, że poważne blokady energetyczne obejmują rejon moich nerek i wątroby, a rezultaty terapii przeszły moje oczekiwania. Poczułam się znacznie lepiej , byłam jak odrodzona.
Aby ogarnąc całość dodam, że ponownie, w lipcu 2009 wzięłam kolejny raz udział w czterech spotkaniach z Panem. W efekcie tych wszystkich bioenergoterapeutycznych oddziaływań moje zdrowie poprawiło się. Dziś mogę śmiało powiedzieć, iż diametralnie, a dręczące mnie latami bolączki przestały istnieć.
I tak:
- Ciśnienie mojej krwi wróciło do normy
- Ilość wypróżnień zmniejszyła się do jednego dziennie (sporadycznie dwa razy)
- Prawie całkowicie zniknęły bóle brzucha i inne niegdyś częste boleści
- Powróciła chęć do jedzenia, a co za tym idzie unormowała się moja waga
- Odzyskałam energię i chęć do życia
Co też jest bardzo istotne, zaczęłam wreszcie dobrze sypiać, a moje niegdyś koszmarne noce, wypełniły spokojne i radosne sny. Oznacza to, że moja psychika odrodziła się, umocniła i znów mogę cieszyć się drobnymi radościami codzienności, budującymi każdego dnia mój pogodny nastrój.
Podczas ostatniej wizyty zapewnił mnie pan też, że praca nerek i wątroby wróciła do normy – co zresztą sama czuję.
Dzięki Panu mogę jak niegdyś cieszyć się pełnią sprawności psycho-fizycznej, za co serdecznie dziękuję, choć to skromne słowo, nie odzwierciedla w pełni tego co chciałabym wyrazić.
Anna K.
Calgary, July 25,2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Alergia Termiczna.
Szanowny Pan Wiesław Jarosławski !
Przepraszam, że prawie rok od naszego spotkania nie kontaktowałem się z Panem, ale chciałem się przekonać , że ta moja dolegliwość tzn. Alergia Termiczna (urticaria hives) nie powróci. Choroba ta objawiała się bardzo swędzącą wysypką i obrzękiem na całym ciele, aż do objawów podobnych do poparzenia z pęcherzykami wodnymi włącznie.
Dolegliwość ta zaczęła się rozwijać około 20 lat temu, kiedy jeszcze byłem w Polsce. Tam zaczęło się też moje specjalistyczne leczenie. Potem przejęli je specjaliści w Kanadzie. Brałem różne leki, ale pomagały na krótko, a na dobitkę miały działanie uboczne.
Opiszę może bliżej naturę mojego schorzenia. Przed każdą zmianą pogody następował atak choroby. Byłem jak pogodynka, gdy tylko zbliżał się deszcz, na mojej skórze, głównie na udach i pod kolanami, pojawiały się piekące, a zarazem swędzące wykwity, które przeradzały się w bąble wypełnione płynem. Do tego dochodziła wysoka gorączka, aż do 40 stopni Clesjusza. Mogłem przepowiedzieć nadchodzący deszcz z trzydniowym wyprzedzeniem. Po tym czasie następował niechybny atak tej obezwładniającej mnie alergii termicznej.
Te purchle pod kolanami uniemożliwiały mi poruszanie się i mogłem tylko leżeć w gorączce jak jakiś wrak. O pracy nie było mowy, co dokładało kolejny stres.
Żyłem w ciągłym strachu, że lada moment nastąpi kolejny rzut tego wstrętnego „hives”, który zupełnie eliminował mnie z normalnego życia i wykonywania niezbędnych czynności codziennych. Zmiana na korzyść i to radykalna nastąpiła dopiero po poznaniu Pana. Pański gabinet odwiedziłem tylko dwukrotnie w ciągu ubiegłego roku, a terapie energetyczne, które odbyłem definitywnie zakończyły mój koszmar. Minął już rok (!) i żadne przykre symptomy nie pojawiły się.
Tak szybki pozytywny efekt, zamykający tę moją dwudziestoletnią gehennę wciąż wydaje mi się jakimś cudownym snem, z którego budzę się i ... nadal jestem zdrowy, nic mi nie dolega, a moje niedowierzanie zmienia się w pewność, że dokonało się to dzięki tej uzdrawiającej mocy, którą Pan posiada.
Chciałbym w tym liście serdecznie Panu podziękować, choć te proste słowa nie są w stanie oddać ogromu mojej wdzięczności.
Z poważaniem;
Jacek J.
Hamilton, Ont., 18.09.2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Arytmiczne bicie serca, wysokie ciśnienie.
…Mam 62 lata -jakieś pięć lat temu zaczęłam odczuwać arytmiczne bicie serca. Wraz z tym nierównomiernym biciem wzrastało też ciśnienie mojej krwi.
W tamtym czasie piłam dużo kawy i to coraz mocniejszej, aż pewnego dnia gdy wracałam z zakupów poczułam szybkie uderzenia, wręcz łomotanie serca.
Zamiast do domu trafiłam na „Oddział Emergency” - puls miałam wtedy ponad 150 na minutę, a ciśnienie krwi przekroczyło 180/100. Od razu położono mnie w szpitalu i dostałam leki na jego obniżenie.
Od tamtego momentu takie pigułki stały się moją codziennością. To były różne leki, w różnych dawkach, ale nie powodowały najlepszych efektów. Właściwie to miałam skaczące ciśnienie krwi, raz lepiej raz gorzej, lecz z czasem zostało tylko pogorszenie, ciśnienie krwi wciąż wzrastało.
W ciągu ostatniego roku (brałam już 1 tabletkę rano i 2 wieczorem, ale pomagały tylko na parę godzin) moje pomiary utrzymywały się na poziomie 220/108 – mogę powiedzieć, że jak było 190/100, to jak na mnie było całkiem nieźle. Wstawałam rano (po pigułkach przecież) i czułam zawroty głowy. Mierzyłam więc ciśnienie i wyskakiwało 198/100, czyli mówiąc żartobliwie, całkiem dobrze jak na moje możliwości. Właściwie cały czas żyłam na granicy zawału, czy też wylewu.
Wtedy to w gazecie przeczytałam artykuł o panu Wiesławie Jarosławskim i powodowanych przez niego uzdrowieniach. Od razu zapisałam się na wizytę i już po pierwszej sesji terapeutycznej było lepiej. I ciśnienie krwi i samopoczucie poprawiły się zdecydowanie. Nie chciałam już więcej ryzykować, więc odbyłam pięć wizyt, fascynujących spotkań z bioenergią.
Obecnie nie biorę już żadnych tabletek, a moje ciśnienie krwi wróciło całkowicie do normy. Mierzę je regularnie rano i wieczorem i tak:
Pomiary poranne pokazują 117-120/77-78, a wieczorne utrzymują się w granicach 127-130/79-80, czyli są jak u zupełnie zdrowego człowieka i takim właśnie się czuję. Mam wrażenie, że odmłodniałam co najmniej o 10 lat.
Przedtem chodziłam, a właściwie wlokłam się, z wyraźnym uciskiem w dolnej części pleców i szybko męczyłam się. A teraz, dla porównania, dwa dni po pierwszej wizycie u Pana poszłam na zakupy i prawie frunęłam, nic mnie nie bolało. Poruszałam się sprężyście – to była przyjemność, a nie męczarnia jak przedtem.
I oby tak dalej! Dziękuje, bo wierzę i wiem, że odzyskanie zdrowia i wspaniałego samopoczucia nastąpiło dzięki Pana uzdrawiającej energii.
Wdzięczna,
Bogumiła P.
Toronto, 27.10.2009
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Guz wewnątrz macicy.
…Jestem młodą 25-letnią kobietą - kilka miesięcy temu odbywałam tradycyjne badania kontrolne u mojego doktora rodzinnego. Wtedy to podczas ucisku na powłoki brzuszne poczułam lekki ból. Ta reakcja spowodowała skierowanie na test USG (ultradźwięki), aby przekonać się czy wszystko jest w porządku.
Niestety nie było. Rezultaty wykazały istnienie wyraźnego guza wewnątrz mojej macicy – rodzaj tej narośli był nieznany, wstępnie określono ją jako cystę lub zwłóknienie. Jednocześnie lekarz zalecił wykonanie innych testów, aby uzyskać odpowiedź na pytanie: co właściwie mnie zaatakowało i jakie powinny być kolejne kroki?
Tego samego dnia mama zamówiła dla mnie wizytę u pana Jarosławskiego. A ja już po pierwszym spotkaniu zdecydowałam, że chcę utrzymać ten rodzaj energetycznej terapii i od razu zapisałam się na następny dzień.
W kolejnym tygodniu organizowałam terminy wyznaczonych badań, ale tak by zostawić więcej czasu dla sesji bioenergoterapeutycznych i przekonać się jaki będzie ich efekt. Za wszelka cenę pragnęłam bowiem uniknąc groźby operacji, która wisiała nade mną.
Podczas drugiej wizyty zaczęłam bardzo klarownie odczuwać przepływ energii. Mówiąc obrazowo – czułam jakby mój żołądek „płonął”. I takie odczucia przepływu płomiennej energii towarzyszyły mi podczas wszystkich wizyt u pana Wiesława. Łącznie było ich sześć. Wreszcie nadszedł czas moich ultradźwiękowych testów. Technikiem, który je wykonywał była ta sama pani, która sprawdzała mnie pierwszy raz. Wiedziała zatem czego szukać, ale dla pewności spojrzała na wynik tamtego badania, a potem dokładnie ustawiła aparaturę, tak aby dokonać głębokich, precyzyjnych zbliżeń na guz w mojej macicy.
Następnego dnia zatelefonował mój doktor rodzinny i powiedział, abym zaraz do niego przyszła, bo musi ze mną porozmawiać.
Natychmiast opadły mnie najgorsze myśli, bo przecież wiadomo: „brak wieści to dobre wieści”. Zebrałam jednak siły i powędrowałam do niego, jednak definitywnie nie byłam przygotowana na to co usłyszałam. Wszystkie testy ultrasonograficzne nie wykazały nawet śladu guza. Niczego złego, ani groźnego nie wykryto!
O mało nie spadłam z krzesła, gdy te wieści dotarły do mojej świadomości.
Natychmiast też zatelefonowałam do rodziców, aby podzielić się moją radością. To było dla nas trudne do zrozumienia, że mój groźny problem, w tak krótkim czasie, po prostu zniknął, ale zarazem była to najwspanialsza wiadomość jaką mogłam otrzymać. I wszystko to zawdzięczam energoterapii wykonywanej przez pana Jarosławskiego.
Postanowiłam też, mimo że moja kuracja jest zakończona, odwiedzać jego klinikę raz na parę miesięcy, tak by czuć się bezpiecznie i mieć pewność, że nic złego już się nie powtórzy. Jest mi trudno określić jak głęboko jestem wdzięczna. Ale to uczucie zachowam z pewnością na zawsze.
DZIĘKUJĘ
Monika S.
Hamilton, Ontario, 05.02.2010
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././../././././././../././././././
Dolegliwości: Wysypka na skórze, uderzenia gorąca, ból w ramionach, cysta na nerce, mięśniaki na macicy. …Ten opis zawiera pieczołowicie zbierane i rejestrowane fakty z przebiegu energoterapii, którą przebyłam w okresie ostatniego półrocza u pana Wiesława Jarosławskiego.
Moje problemy zdrowotne zaczęły się nasilać gdzieś na początku września 2009. Na skórze pojawiła się wtedy wysypka. Najgorzej było na rękach i nogach. Tworzyły się tam sinawo-czerwone place, a z czasem coraz bardziej pokrywałam się czerwono-różowymi pryszczami.
Wysyp ten był swędzący i tkwił na mnie uparcie. Stosowałam leczenie środkami ziołowymi ale całymi tygodniami nic się nie działo. Zdarzało się, że te wstrętne plamy zaczynały lekko blednąć, lecz już na drugi dzień pojawiały się w innym miejscu. Tak, że całe moje ręce były nimi pokryte aż do ramion. To samo działo się na nogach, z największym nasileniem na podudziach.
Mam 56 lat i dodatkowo cierpiałam na uderzenia gorąca i te ataki dobijały mnie już od ponad dwóch lat, regularnie z częstotliwością co pół godziny. Może to zabrzmi śmieszni, ale marzyłam o wejściu do lodówki by się ochłodzić, a zastępczo stale korzystałam z wiatraków.
Ten zespół dolegliwości skłonił mnie do podjęcia decyzji o zapisaniu się na wizytę do pana Wiesława Jarosławskiego.
I co ciekawe już po pierwszym spotkaniu moje uderzenia gorąca praktycznie ustąpiły. Tragiczny cykl, co pół godziny, dający kilkadziesiąt ataków podczas mojej dziennej aktywności, zmienił się na może trzy i to lekkie w ciągu doby. Byłam taka szczęśliwa ze zniknięcia tych upiornych „hot-flash” bo już byłam pewna, że będę z nimi pokutować do końca życia. Przez krótki czas pojawiały się jeszcze sporadycznie i już łagodnie, aż po kolejnych paru sesjach terapeutycznych odeszły na dobre.
Natomiast te wstrętne plamy utrzymywały się nadal, jeszcze po drugim działaniu energetycznym. Wtedy to pan Wiesław, niezadowolony z dotychczasowych efektów zapowiedział, że po trzeciej wizycie moja wysypka powinna zacząć ustępować – i tak się stało.
Kolejne sesje uporządkowały wszystko. Moja skóra czyściła się i czyściła, plamy bladły, pojawiało się ich coraz mniej, aż wreszcie całkowicie mnie opuściły. Minęło już sporo tygodni a moje ciało jest gładkie, bez śladu jakichkolwiek zmian, a uderzenia ciepła przeszły do historii.
Muszę nadmienić, że już na wstępie pan Jarosławski stwierdził, że te oszpecające mnie plamy powodowane są przez niesprawną wątrobę. Rzeczywiście w badaniach z 2008 roku okazało się, że mam na niej jakieś plamki czy też drobne uszkodzenia. Ale już obecny test ultradźwiękowy ze stycznia 2010, po ustąpieniu tych liszai, wykazał, że wszelkie zmiany w tkance wątroby ustąpiły.
Były też inne usterki zdrowotne, może mniej istotne ale jednak dokuczliwe. Na pierwszym spotkaniu terapeuta zwrócił uwagę na moje ramiona pytając czy nie odczuwam w nich bólu, a ja właśnie zastanawiałam się czy nie ponaciągałam tam sobie mięsni, bo tak mi doskwierały. Ta dolegliwość ustąpiła zupełnie po drugim seansie.
Wspominam o tym, aby wykazać dokładność a nawet drobiazgowość w wychwytywaniu różnych moich bolączek podczas analizy energetycznej stanu zdrowia, od której pan Wiesław rozpoczął terapię.
Innym wewnętrznym problemem było istnienie na mojej prawej nerce wyraźnej cysty (potwierdziły to już prześwietlenia w 2008 roku). Z tym kłopotem energia pana również sobie poradziła. Sprawdzian w bieżącym roku upewnił mnie, iż nerki są w porządku, a ta narośl tak się zminimalizowała, że nie jest uważana przez lekarzy za niepokojący objaw.
No a na koniec zostawiłam jeszcze jedną istotną dolegliwość. Osiemnaście lat temu miałam operację podczas której usunięto mi mięśniaki z macicy. Wtedy też dowiedziałam się, że była ona powiększona jak podczas ponad czteromiesięcznej ciąży. Miałam siedem mięśniaków o wielkości - od średnicy orzecha włoskiego do pomarańczy. Zostałam wtedy poinformowana przez chirurga, że te mięśniaki odrosną, bo u mnie występuje skłonność genetyczna do ich formowania się. Tak też się stało po ośmiu latach.
Moja ówczesna pani doktor upierała się, że jestem w pięciomiesięcznej ciąży, nie wierząc moim zapewnieniom, iż są to tylko mięśniaki. W końcu ultrasound potwierdził moją wersję. W tej sytuacji doktor zaleciła mi operację całkowitego usunięcia narządów kobiecych (Histeroctomy). Tego chciałam za wszelką cenę uniknąć.
Próbowałam różnych metod samo uzdrawiania i udało mi się doprowadzić do zmniejszenia brzucha, ale problem wciąż trwał. Badania ultradźwiękowe w 2008 roku wykazały, że macica jest nadal zgrubiała i ma małe mięśniaki. Wtedy jeszcze mogłam je wyczuć dłonią przez skórę brzucha.
Skutecznie z tym problemem rozprawił się dopiero pan Jarosławski. Obserwowałem efektywność jego działania w ciągu dwóch miesięcy w miarę regularnych sesji. Po tym czasie badając się manualnie nie mogłam wyczuć w obrębie mojego brzucha żadnych zmian.
Byłam ucieszona, ale wciąż z lekkim niedowierzaniem poszłam na test USG, który jednak w pełni potwierdził moje nadzieje. Macica sklęsła co najmniej o połowę, właściwie wróciła do normalnych rozmiarów, a z mięśniaków zachował się jeden, malutki, umiejscowiony z tyłu. To ogromny postęp! Mój brzuch jest płaski, mogę swobodnie wykonywać ćwiczenia wzmacniające na podtrzymanie kondycji. Czuję się doskonale i mam znacznie więcej energii.
Reasumując, dzięki sesjom bioenergoterapii u pana Wiesława Jarosławskiego wróciłam do pełni sił i zdrowia.
Tysiąckrotne dzięki;
Grażyna A.
Toronto, Ontario, 08.02.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Silny ból po upadku - od podstawy czaszki do górnej części pleców.
…Mój problem zdrowotny rozpoczął się po tym jak spadłam ze schodów, na które wchodziłam dźwigając komputerową bazę dysków. Upadłam na przedramiona, ale waga niesionego ekwipunku spowodowała, że doznałam w ramionach ostrego szarpnięcia w górę. Następnego dnia odczuwałam silny ból w obrębie od podstawy czaszki do górnej części pleców i z ledwością mogłam podnieść ramiona oraz kręcić głową. Przez kolejne dziewięć tygodni czekałam na leczenie tych uszkodzeń, ale silny ból i sztywność utrzymywały się porażając mnie od szyji, przez ramiona, aż do pleców. Ból był tak ostry, że często przerywał mi sen.
W takim stanie zamówiłam wizytę u pana Wiesława Jarosławskiego. Terapeuta prowadził wpierw całościowe działanie energetyczne, koncentrując się potem na najbardziej doskwierającym mi rejonie szyji, ramion i pleców, co zajęło mu kilkanaście minut. Na początku, zaraz po spotkaniu, nie odczułam niczego specjalnego, ale w ciągu kolejnych trzech dni doświadczyłam zwiększonego bólu, lecz obszar jego występowania zmniejszał się. Trzeciego dnia przeżyłam jeszcze napięciowy ból głowy, ale wystąpił w małej jej części, o wielkości zbliżonej do zaciśniętej pięści. Na czwarty dzień, tak koło południa, stwierdziłam, że ból i sztywność ustapiły – zniknęły całkowicie. Znów mogłam swobodnie podnosić ramiona i kręcić głową, równie dobrze jak przed wypadkiem. Wszystkie złe symptomy zniknęły i to w niespotykanym tempie.
Jestem pełna wdzięczności za to, czego dokonał pan Wiesław. Cała energetyczna terapia była przyjemnym i delikatnym działaniem, a efekt w moim przypadku nastąpił niesamowicie szybko.
Z wyrazami najgłębszego uznania;
Angela W. London, Ontario, 10.04.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Skolioza kręgosłupa, silne bóle kończyn dolnych, zdrętwienie nóg i bioder, uporczywe bóle żołądka.
…Jestem 48-letnia kobietą. Mój główny uszczerbek zdrowotny stanowi chory kręgosłup, a problem zaczął się 40 lat temu - skolioza.
Przeszłam już dwie operacje niezbędne by zatrzymać galopujący proces krzywienia i skręcania kręgosłupa. Pomimo tych niby udanych działań chirurgicznych, problem bólu, zmęczenia i podobnych „atrakcji” pozostał i od wielu lat jestem na silnych lekach przeciwbólowych – a do tych „atrakcji” należy doliczyć uporczywe bóle żołądka. Każdego ranka budziłam się z tak silnym bólem kończyn, któremu na dodatek towarzyszyło zdrętwienie nóg i bioder, że zadawałam sobie pytanie, czy w ogóle utrzymam się na nogach. A jak już zwlokłam się z łóżka, to córka obserwując moje wysiłki mówiła „Mamo chodzisz jak słoń”.
Mój dzień zaczynał się gdzieś w godzinach południowych, bo tyle czasu zajmowało mi, jakie takie dojście do siebie – co wcale nie znaczy, że sypiałam do południa.
Tkwiłam też w głębokiej depresji.
Wszystkie pozytywne zmiany zaczęły następować już po pierwszej wizycie u pana Wiesława Jarosławskiego. Było jakby w dobrej bajce, która stała się moim udziałem. Polepszenie mojego stanu zdrowia było szybkie i bardzo wyraźne.
Po drugim zabiegu energetycznym obudziłam sie bez bólu w nogach! I tak to trwa. Codziennie budzę się rano ucieszona i wciąż lekko zdziwiona, że minęły lata bolesności i lekko mogę się poderwać do codziennych zadań – a moje dni wydłużyły się znacznie, w dobrym tego słowa znaczeniu.
Chodzę teraz na długie spacery a osoby, z którymi mam regularne kontakty widzą wyraźną różnicę na korzyść w sposobie mojego poruszania się.
No i ten nieszczęsny żołądek, który tak bardzo mi dokuczał, również się uspokoił. Problem z nim polegał na tym, że mięśnie zwieracza zapobiegającego cofaniu się pokarmu nie domykały się szczelnie, co było bardzo uciążliwe i bardzo często prześladowały mnie bóle żołądkowe. Dzisiaj mogę powiedzieć, że zapomniałam również o tych dolegliwościach.
Dawki leków przeciw bólowych zmniejszyłam o ponad połowę, a jeżeli je dotykam, to bardziej ze strachu, czy też lekkiego niedowierzania, że po tylu latach ich stosowania mogą już być mi niepotrzebne. W głębi duszy jednak wiem, że mogę z nich zrezygnować.
Moja ostatnia wizyta u lekarza była tak charakterystyczna, ze chciałabym ją opisać. Otóż przyjęła mnie asystentka, też lekarz, która widziała mnie po raz pierwszy i po przejrzeniu całej dotyczącej mnie dokumentacji zapytała wprost – po co ja właściwie przyszłam, bo nie widać, aby coś mi dolegało- a to mówi samo za siebie.
I tu mogę tylko dopisać, serdeczne podziękowania dla sprawcy tego mojego uzdrowienia – pana Wiesława Jarosławskiego.
Z poważaniem,
Barbara L. London, Ontario, 20.06.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Rak skóry, artretyzm.
…Jestem 83-letnim mężczyzną obarczonym różnymi dolegliwościami, ale najbardziej groźne, to rak skóry i artretyzm.
Te nowotworowe zmiany skóry na moim przedramieniu miałem usuwane operacyjnie w ubiegłym roku. Niestety niebezpieczne komórki zaczęły odrastać, tym razem na moim uchu.
Rozpaczliwie szukałem ratunku i wtedy moja znajoma namówiła mnie na wizytę u pana Wiesława Jarosławskiego. Poszedłem, lecz bez większych nadziei, bardziej dla jej świętego spokoju.
Byłem w kiepskim stanie psychicznym i codziennie rano budząc się dotykałem z przerażeniem tej wrednej narośli na moim uchu, stwierdzając jak szybko rośnie.
Mimo mego sceptycyzmu już po pierwszym terapeutycznym spotkaniu nastąpił efekt, który trudno ubrać w słowa, bo wyjątkowy brzmi dla mnie zbyt blado.
Otóż, po trzech, może czterech, dniach od wizyty, jak zwykle rano, po obudzeniu, dotknąłem odruchowo chorego ucha i nic nie mogłem wyczuć, ani odnaleźć. Ta znacznej już wielkości narośl po prostu odpadła, nie pozostawiając żadnego śladu. Ja zaś zupełnie się odrodziłem, moje ogólne samopoczucie jest świetne, aha i bóle stawów również ustąpiły!
Znajomi wręcz nie mogą mnie rozpoznać, bo teraz nawet mój głos jest silniejszy i żartować mi się chce.
I to wszystko zawdzięczam panu Jarosławskiemu,
któremu jestem winien przeogromne podziękowania;
Jan B.
London, Ontario, 20 June 2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Ciężka depresja, wysokie ciśnienie krwi.
…Mam na imię Antoaneta i przekroczyłam już sześćdziesiątkę, a życie nie rozpieszczało mnie. Prawdę mówiąc dostałam nieźle w kość i w efekcie spiętrzenia stresów, mój system nerwowy nie wytrzymał i w roku 2006 zdiagnozowano u mnie ciężką depresję, której towarzyszyło podwyższone ciśnienie krwi. Dobry poziom dla mnie to było 165/100 – co świadczyło o chorobie nadciśnieniowej. Nie mogłam spać, potrafiłam nierzadko przepłakać cały dzień i byłam całkowicie niezdolna do pracy.
Lekarz domowy przepisywał mi różne środki uspokajające, ale nie powodowały żadnych efektów. Męczyłam się tak i to długo, bo od początku 2010. Wtedy to spotkałam przyjaciółkę z dawnych lat i wypłakałam się jej z wszystkimi moimi problemami. A ona na to odrzekła, że zna terapeutę, który upora się z tymi moimi problemami. To był właśnie Wiesław Jarosławski.
Zapisałam się niezwłocznie do niego na wizytę, w lutym 2010 i miałam łącznie cztery sesje, w odstępach tygodniowych. Podczas korzystania z nich i krótko po zakończeniu nie odczuwałam większych zmian....ale jakieś dwa tygodnie później nastąpiła błyskawiczna poprawa. Poczułam się zdrową i silną, pełną ochoty do życia. Nareszcie zaczęłam spać i to dobrym głębokim snem. Łzy zniknęły z mojej codzienności, a ciśnienie krwi obniżyło się znakomicie. Z osoby depresyjnej stałam się radosną.
Teraz, we wrześniu 2010, siedem miesięcy po zakończeniu energoterapii, moje ciśnienie krwi utrzymuje się stale na poziomie 115/70, nadal śpię doskonale, a depresja jest tylko złym wspomnieniem.
I to wszystko zawdzięczam panu Wiesławowi Jarosławskiemu, który podczas czterech sesji terapeutycznych potrafił odblokować mój organizm, wypełnić go zdrową dobroczynną energią, a tym samym uzdrowić moją psychikę i zmienić moje życie na lepsze.
Wszystkie słowa wdzięczności wydają mi się zbyt blade – może chociaż to oświadczenie, będzie wskazówką dla innych osób, podobnie cierpiących, gdzie mają szukać pomocy.
Antoaneta L.
Toronto, 28.09.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości : Ciężkie uszkodzenie mózgu po wypadku w wieku 6 lat, brak pełnego widzenia i słuchu, zaburzenie mowy, niemożność przyjmowania stałych pokarmów.
…24 listopada 2006 roku, wraz z synkiem znalazłam się w ciężkim wypadku samochodowym. W jego efekcie sześcioletni wtedy Branden odniósł kilka zranień mózgu i zapadł w komę. Trwała ona kilka miesięcy, a kiedy ku mojej radości wybudził się, to okazało się, że nie widzi, nie słyszy, jest bardzo słaby i opóźniony w odbiorze i rozumieniu informacji z zewnątrz.
Po dalszych badaniach sprecyzowano, na ile to było możliwe, że nie widzi na prawe oko, jest kompletnie głuchy na prawe ucho, nie przyjmuje stałych pokarmów (niemożność przełykania), a jego mowa jest zaburzona. Sposób wydawania dźwięków przez Brandena był bełkotliwy i bardzo cichy. Można powiedzieć, że z trudem szeptał i to pojedyncze słowa. Śladowe widzenie i cień słyszalności miał po stronie lewej.
Po wypadku spędził rok w szpitalu, a ja codziennie byłam przy jego łóżku. Właściwie żadnych postępów nie zauważyłam. Ale po tym okresie wypisano go do domu. Wtedy też na dobre zaczął się bój o jego powrót do zdrowia. Przez kolejne trzy lata była to żmudna rehabilitacyjna walka o jego usprawnianie.
Postęp był, ale bardzo powolny. Syn nadal był prawie głuchy (na prawe ucho wciąż nic nie słyszał), widzenie miał zaburzone (trudno było określić co i jak spostrzega), ciągle nie połykał stałych pokarmów i prawie nie mówił.
Czas płynął, a prognozy ze strony lekarzy specjalistów wskazywały, że taki stan może się utrzymać do końca jego życia. Zaopatrzyli tylko Brandona w słuchawki do uszu i specjalne soczewki do oczu, które to pomoce miały być jego codziennością i to na zawsze i które prawdę mówiąc niewiele pomagały.
Jednak nadzieja nie opuszczała mnie, wierzyłam, że coś dobrego jeszcze się wydarzy. Pewnego dnia dotarłam do gabinetu terapeutki, zajmującej się medycyną holistyczną. Była nie tylko miła, ale przede wszystkim otwarta na różne niekonwencjonalne metody lecznicze. Opowiedziałam jej dokładnie o wszystkich naszych przejściach. I ona właśnie zarekomendowała mi osobę, która wyleczyła jej siedemnastoletnią córkę, po uszkodzeniu mózgu spowodowanym upadkiem z dużej wysokości. Pełna życia i energii Shazia była wtedy długo nieprzytomna, przeszła trepanację czaszki, i długo potem utrzymywał się ból, rozkojarzenie, ograniczenie ruchowo-pamięciowe i zanik czucia na całej głowie.
Te wszystkie problemy zniknęły bezpowrotnie dopiero gdy trafiłam pod opiekę bioenergoterapeuty Wiesława Jarosławskiego. Ten właśnie człowiek spełnił również i moje nadzieje na uzdrowienie Brandena.
Już od pierwszego spojrzenia ujęły mnie ciepło i życzliwość, które wręcz promieniowały od niego. Z pełną szczerością przedstawiłam mu, odbierające nadzieję prognozy medyczne, a on po wstępnym sprawdzeniu syna, po którym bardzo precyzyjnie określił wszelkie jego uszkodzenia, uśmiechnął się i powiedział, że z pewnością mu pomoże.
Rozpoczęły się sesje energetycznego oddziaływania. Po drugim seansie zauważyłam, że syn zaczyna lepiej słyszeć i zdjęłam mu słuchawki. Co więcej po kolejnym spotkaniu z panem Wiesławem zaczął normalnie jeść, a teraz gryzie i połyka wszystko co tylko mu dam. Zaczął też mówić i to jak.
Po piątym użyciu energii wezwała mnie do szkoły nauczycielka Brandena i poinformowała, że nagle bardzo głośno i wyraźnie, pełnymi zdaniami, zaczął mówić do kolegi na lekcji. Z niemowy przekształcił się w gadułę. Właściwie powinna go ukarać, ale znając jego problemy pozwoliła mu na takie zachowanie i sama zaskoczona przekazała mi te informacje.
Wtedy to udałam się z synem na testy słuchowe do laryngologa, uważanego za najlepszego specjalistę w Ontario. Muszę powiedzieć, że wyszłam od niego w szoku. Otrzymałam bowiem najwspanialszą i zupełnie wyjątkową wiadomość. Doktor powiedział, że oboje uszu Brandena, łącznie z prawym, na które był przecież zupełnie głuchy, powróciły do zakresu pełnej słyszalności – co oznaczało, że już nigdy nie będzie potrzebował słuchawek!!!
W widzeniu tez jest kolosalna poprawa, czyta już litery i teksty, których poprzednio nie mógł dostrzec i nawet z moją pomocą nie wychwytywał pełnego ich sensu.
Dla osób postronnych jawi się wreszcie jako normalny zdrowy dziewięciolatek, lecz ja i mąż wiemy, że zawdzięczamy to tylko tej wspaniałej energoterapii, którą otrzymał od pana Jarosławskiego.
Dlatego też z radością piszę to oświadczenie i dodaję proste słowo DZIĘKUJĘ, bo nie wiem jak ująć ten ogrom wdzięczności i radości, które nas wypełniają.
Diane R. (mama Brandena)
Mississauga, 21.10.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: problem z zajściem w ciążę.
…To będzie radosne potwierdzenie możliwości terapeutycznych pana Wiesława Jarosławskiego, przy leczeniu bezpłodności. Jesteśmy młodym małżeństwem i bardzo, bardzo pragnęliśmy dziecka.
Czas płynął, minęły trzy lata, byliśmy zdrowi, wszytkie badania medyczne potwierdzały możliwość zostania rodzicami - a my nie mogliśmy się doczekać upragnionej ciąży.
Zaczęliśmy nawet przemyśliwać nad metodą „in vitro”, ale wtedy uratowała nas moja mama.
Ona znała dobrze skuteczność uzdrawiającego działania pana Wiesława, była jego pacjentką i po kilku wizytach uzyskała bardzo wyraźną poprawę przy swoich bolączkach i namówiła mnie na zamówienie energetycznej terapii u niego.
Wszytko odbyło się w listopadzie 2009 i aby ustawić mój organizm wystarczyły dwie wizyty ...a już w styczniu z radością mogłam zawiadomić moją Mamę, że zostanie Babcią.
Bez żadnych trudności urodziłam śliczną dziewczynkę i to właśnie bioterapia pomogła mi w spełnieniu najsłodszego marzenia. Dziecko jest bardzo zdrowe i wspaniale się rozwija.
A ja patrząc na nią kreślę, w imieniu swoim i męża, serdeczne DZIĘKUJĘ, skierowane do Pana Jarosławskiego.
Agata Filon
Oakville, 2 listopada 2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Żona - artretyzm, problem z nerkami, wysokie ciśnienie krwi.
Mąż – chroniczna bezsenność, ból w okolicach trzustki.
…Osiem lat temu zdiagnozowano u mnie „rhumatoid artretyzm”. Zaatakowane były stopy i dłonie. Nie byłam w stanie podnieść nawet szklanki wody, a zrobienie paru kroków sprawiało mi niesamowity ból. Faszerowanie sie różnymi tabletkami od „specjalisty” nie pomagało.
Odstawiłam więc pigułki i zaczęłam szukać rozwiązań alternatywnych. Zaczęłam od ziół chinskich i akupunktury. Nakłuwanie igłami było bardzo intensywne i kosztowne i trwało przez cały rok. Na początku trochę mi pomogło, ale nie doprowadziło do wyleczenia. Bóle w rękach i nogach, lekko przytłumione, znów zaczęły narastać, a z czasem wyraźnie się pogorszyły.
Moje ramiona chwycił tak silny ból, że nie mogłam spać, ubrać się rano, a nawet podnieść rąk.
I wtedy to przeczytałam w gazecie artykuł o panu Wiesławie Jarosławskim. Był marzec 2010 roku i choć dręczyły mnie wątpliwości, czy będzie mógł mi pomóc, zamówiłam wizytę – nie miałam przecież nic do stracenia.
Pod koniec pierwszej sesji Pan Wiesław poprosił, abym poruszyła ręką i sprawdziła czy mnie jeszcze boli. Wtedy najbardziej doskwierał mi lewy bark. Pełna niedowierzania, zacisnęłam zęby, zamachnęłam się posłusznie...i wprost zaniemówiłam. Ręka poszybowała do góry zupełnie bez oporu i najmniejszego bólu! Po prostu cud!
Analiza energetyczna stanu mojego zdrowia przeprowadzona przez Pana Jarosławskiego wykazała, że mam problem z nerkami. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle – choć mogłam domyślać się po często powtarzających się infekcjach pęcherza moczowego.
Poza tym dolegało mi wysokie ciśnienie krwi, na które brałam tabletki od ponad czterech lat. Po trzech bioterapeutycznych oddziaływaniach moje ciśnienie zaczęło radykalnie spadać, tak że teraz biorę ¼ mojej pierwotnej dawki.
Moje stawy w stopach i dłoniach nie sprawiają mi już bólu i mogę nawet biegać!
Wspomnę jeszcze krótko o moim mężu. Jest kierowcą ciężarówki i prawdopodobnie w związku z rodzajem pracy cierpiał na chroniczną bezsenność, co zaowocowało stałym zmęczeniem.
Dodatkowo zaczął go dręczyć ból, zlokalizowany w okolicach trzustki. Podczas sprawdzania przez Pana Jarosławskiego okazało się, że nastąpiła tam silna blokada energetyczna. Ze wszystkimi problemami zdrowotnymi małżonka, terapeuta rozprawił się w ciągu tylko jednej sesji.
Od tego momentu mąż śpi jak beztroskie dziecko, nie ma też mowy o odczuwaniu jakiegokolwiek bólu.
Możliwość poznania Pana Wiesława jest dla nas ogromnym darem, najcudowniejszym jaki nam się zdarzył w życiu.
Chcąć jakoś wyrazić wdzięczność piszę z radością i swobodnie ten list. Nie bolą mnie palce, dłonie i ramiona – nic a nic! I niech opisanie tych faktów będzie wyrazem mojego i naszego podziękowania za tak szybkie i pełne przywrócenie zdrowia.
Zofia i Peter Sz.
London, Ontario – 6 listopada 2010
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././.././././././.
Dolegliwości: (Chłopczyk 1 rok i 8 miesięcy) – ciężki astmatyczny oddech po krupie, wysokie wzrost gorączki.
…Mój synek Martyn zachorował na krup, gdy miał 6 miesięcy i zaraz po wyleczeniu zaczął ciężko astmatycznie oddychać, tak że słychać go było w całym mieszkaniu.
Lekarz który go badał stwierdził, że to z czasem zniknie, a tu wręcz przeciwnie, z czasem się nasilało.
Gdy miał już rok doszły jeszcze wysokie wzrosty gorączki. Zdarzało się to regularnie w nocy, w dzień temperatura opadała. Oddech synka był cały czas ciężki i głośny.
Wtedy to trafiłam z Martynem do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego. Był czerwiec 2006 roku i syn miał wtedy rok i osiem miesięcy.
Ku mojemu zaskoczeniu całość terapii zamknęła się w dwóch sesjach. Już po pierwszym energetycznym oddziaływaniu zaczął oddychać lżej i ustąpiły nocne gorączki. Podczas drugiej wizyty poszła z nami moja ośmioletnia córka i była świadkiem bioenergetycznego działania na brata. Patrzyła jak oniemiała, a później skomentowała: „Ten pan był jak Magician” – bo podczas tego skupiania się nad Martynem, dziecko nagle odchrząknęło, a po chwili jego oddech uspokoił się, wyrównał i całkowicie wrócił do normy. Martyn, od tamtego momentu oddychał już stale jak normalne, zdrowe dziecko. W chwili gdy pisze ten list syn ma już sześć lat i jest bardzo żywotnym, nie chorującym w ogóle chłopcem.
Opisałam cała tę historię z tak dużym opóźnieniem, bo teraz mam stuprocentową pewność, że dobroczynne oddziaływanie pana Wiesława było zarówno skuteczne jak i trwałe.
Kreślę wyrazy wdzięczności,
Szczęśliwa mama;
Anna G. Georgetown, 23.11.2010
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: (4,5 miesięczna Aubrey) – urodzona z jedną nerką, pokrytą w 30% cystami, dodatkowo występował niepotrzebny płyn (hydronephrosis).
…Jest to opowieść szczęśliwej mamy, która chce przelać na papier rozpierające ją uczucia radości i wdzięczności.
Wszystko związane jest z moją córeczką Aubrey, która urodziła się tylko z jedną nerką, a na niej miała cystę, która zajmowała 30% jej powierzchni. Właściwie było to wiele małych cyst skupionych na tym obszarze, maleńkiej przecież nerki.
W tej nerce gromadziło się też wiele niepotrzebnego płynu (hydronephrosis). Tak więc los mojego maleństwa zapowiadał się bardzo ponuro – nie chciałam nawet myśleć o najgorszym, bo przecież nie mogła istnieć bez nerek.
Pierwszy „ultrasound” Aubrey przeszła gdy miała zaledwie miesiąc. Lekarze dali jej antybiotyk w płynie, aby zapobiec infekcji w rejonie nerek. Na start to była dawka 0,5 ml i stopniowo wzrastała, aż do 1,1 ml. Infekcja może i była hamowana, ale główny problem wciąż istniał.... aż do momentu kiedy trafiłam wraz z córeczką do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego. Spowodowała to moja ciocia, która już wcześniej zetknęła się z uzdrawiająca mocą tego terapeuty. No i dalej poszło już błyskawicznie:
- pierwsza wizyta gdy Aubrey miała dwa miesiące - kolejna, w wieku trzy i pół miesiąca - i ostatnia, trzecia, kiedy miała trzy miesiące.
A kiedy już osiągnęła cztery miesiące poddano ją ponownie prześwietleniu (ultrasound) , po którym kompletnie zaskoczony lekarz, oceniający badanie powiedział: Nie wiem co się stało. Może to nie była cysta? Całe bowiem skupisko małych cyst pokrywających jedyną nerkę córeczki zniknęło. Zniknął też ten niezdrowy fluid. Zostały zarejestrowane tylko dwie śladowe plamki, a lekarz głowił się, czy to mogą być pozostałości po cystach i fluidzie? Generalnie jednak nerka wróciła do pełnej sprawności!!! Kolejny ultrasound czeka moją małą za rok, lub później, a ja nie posiadam się ze szczęścia.
Aubrey jest zdrowa i chciałabym, aby wszyscy wiedzieli, że zawdzięcza to cudownemu, dobroczynnemu działaniu energii pana Wiesława Jarosławskiego, bo taka informacja może być ratunkiem dla wielu cierpiących, szukających czasem ostatniej deski ratunku.
Może właśnie tak będę mogła wyrazić moją niezmierzoną wdzięczność.
Angela G.
Guelph, Ontario, 04.12.201
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Niegojące się rany po cięciu cesarskim, duże stwardnienie po lewej stronie brzucha.
Dzień Dobry Panie Wiesławie!
Mam 31 lat, mieszkam w Bytomiu w Polsce i jestem mamą trójki dzieci. Dwóch synów w wieku 12 i 10 lat, oraz córeczkę urodzoną w lipcu 2006 r.
Córkę urodziłam poprzez cesarskie cięcie. Było to w dn. 24 lipca 2006 r. Po pięciu dniach powinnam była wyjść ze szpitala do domu. Niestety w szpitalu pozostałam do dn. 18 sierpnia 2006. Rana po cięciu cesarskim nie goiła się dobrze. Ciągle wyciekały z niej krew z ropą. Założono mi dreny do brzucha.
Powyżej rany po cięciu cesarskim, po lewej stronie brzucha powstało coś w rodzaju ”nacieku”. Było bardzo twarde – jak kamień i rozległe na ok. 10 cm.
W szpitalu zalecono mi nagrzewać ten „naciek” poprzez termofor, maście rozgrzewające oraz nagrzewanie lampami. Brałam też czopki, które miały od wewnątrz rozpuścić to stwardnienie. Niestety nie było żadnych skutecznych efektów. Pobrano mi też, do dalszych badań, wycinki z tego „nacieku”, robiąc przy tym kolejną dziurę, z której zaczął wyciekać płyn surowiczy.
Wypisano mnie ze szpitala w stanie złym, z niewyleczonymi ranami. W ranie po cięciu cesarskim zrobiła mi się martwica. Po powolnym usuwaniu martwych tkanek i czyszczeniu rany plastrami ACTISORB PLUS oraz maściami POLSEPTOL, po trzech miesiącach od porodu, ta rana wreszcie zaczęła się goić i zarastać.
W tym samym czasie ciągle trwały zmagania z tą nową raną na „nacieku”. Tam też powstała martwica. Usuwano mi bardzo dużo martwych tkanek i to tak głęboko, że można było w końcu włożyć do niej mandarynkę.
Czyszczono mi tę „dziurę” maścią IRUXOL, solą 10%, witaminą C, POLSEPTOLEM i rana spowoli się oczyszczała, jednak ten twardy „naciek” nadal pod skórą pozostawał.
Lekarz sugerował konieczność przeprowadzenia operacji chirurgicznej i wycięcia w całości tego stwardnienia, gdyż wciąż było jak kamień i wcale się nie zmniejszało. Chirurg poinformował mnie, że leczenie bez operacji może potrwać u mnie jeszcze ok. roku, bez gwarancji osiągnięcia sukcesu.
Myślałam, że jestem w sytuacji bez wyjścia, więc zgodziłam się na tę propozycję. Ponieważ wcześniej musiałam zorganizować opiekę nad nowo narodzoną córeczką, więc termin tego działania chirurgicznego miał się odbyć za miesiąc, to jest pod koniec października 2006.
Ale gdzieś w połowie października, w pewien późny wieczór, poczułam się bardzo dziwnie. Miałam mocne zawroty głowy, wręcz chwiałam się. Czułam i słyszałam w głowie szum, a zarazem było to jak kołysanie. Nie bolała mnie głowa. Byłam wyspana, wypoczęta, syta i tym bardziej nie rozumiałam, co się ze mną dzieje? Równocześnie z tym dziwnym „oszołomieniem” w głowie, czułam ostry ból w „nacieku”, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczałam. To miejsce nie było bolesne, doskwierał mi tylko stale dyskomfort z powodu noszonych opatrunków.
Teraz ten nagły ból bardzo mnie zaniepokoił i spowodował, że wręcz „zgięłam się wpół”. Czułam się dokładnie tak, jakby mnie ktoś w tym miejscu „przestrzelił” na wylot. Bolała mnie też lewa nerka. Ból był pulsujący, rwący. Nie pomagało leżenie, masowanie pleców – nic.
Pojawiło się również pieczenie w „nacieku” i coś w rodzaju szarpania. Ból po chwili sam ustąpił jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Nie pojmowałam, co właściwie się stało, nie zdążyłam pozbierać myśli, kiedy po kilku minutach przeżyłam takie same objawy. Powracały one jeszcze kilka razy, ale najboleśniejsze były dwa pierwsze „ataki”. Stopniowo ból tracił na sile i po około dwóch godzinach takich przeżyć nie działo się już nic.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie siostra i przekazała, że moja mama mieszkająca w Toronto (Etobicoke), była tuż przed rozpoczęciem tych moich szokujących nieco odczuć, w pańskiej tamtejszej klinice a Pan przesyłał mi energię, która miała pomóc w wyzdrowieniu. Byłam jeszcze bardziej oszołomiona, gdyż nic o tym nie wiedziałam i nie miałam pojęcia jak się mam do tego wszystkiego odnieść? Nie potrafiłam też uwierzyć, że na tak dużą odległość jest Pan w stanie przesłać energię, która mnie uzdrowi?! Nie wiedziałam też, czy w ogóle mogę wierzyć w to wszystko?
Powracałam jednak do tego, co przeżyłam dzień wcześniej, do dziwnego bólu, który tak nagle się pojawił, do zawrotów głowy i pomyślałam sobie – coś w tym musi być.
Przez kilka kolejnych dni doświadczałam często zawrotów głowy oraz bólu w „nacieku” i za każdym razem czułam jakby ten ból przeszywał mnie „na wylot”.
Przesyłał mi Pan swoją energię, która powodowała, że z niemożliwego stawało się możliwe. Potwierdzały to obserwacje chirurga, do którego systematycznie chodziłam. To on pierwszy powiedział, że: Coś się zszyło samo – bo oprócz zmiany opatrunków na tej ranie nie było stosowane żadne leczenie.
Lekarz obserwował mnie z uwagą, aż pewnego dnia rzekł: Droga pani, nie wiem o co tu chodzi, ale my tu już nie mamy czego leczyć. Jest już po sprawie.
Cały ten nieszczęsny „naciek”, przez miesiące niezmiennie twardy jak kamień i niewzruszony, w przeciągu zaledwie kilkunastu dni rozpuścił się i rana pięknie się goiła. Jak zobaczyłam, że nie wycieka z niej płyn surowiczy popłakałam się ze szczęścia, bo to oznaczało, że pojawiła się warstwa skóry, która zakończyła mój koszmar.
Cokolwiek wtedy czułam to same pozytywne emocje, które chciałam Panu przekazać, bo nagle stało się dla mnie absolutnie jasne, że to Pan mnie wyleczył. Przez wiele przecież długich tygodni, ba miesięcy, dotykałam wciąż mojego brzucha, a on ciągle był taki twardy i chory. Załamywało mnie to. Perspektywa operacji chirurgicznej dopełniała czarę goryczy.
Jednak dobry los zetknął moją Mamę z Panem, a Pana ze mną. Pomógł mi Pan nie tylko w wyleczeniu ciała, ale i duszy, bo znowu zaczęłam wierzyć w ludzi. Dziękuję z całego serca za zaangażowanie i wykorzystanie daru, który Pan ma, aby mnie wyleczyć. Dziękuję w imieniu swoim i rodziny, która razem ze mną przeżywała mój dramat. Nareszcie możemy spać spokojnie.
Wyrażam życzenie, aby w Pana ręce trafiały taki osoby jak ja i również mogły przekonać się, że na tak dużą odległość człowiek człowiekowi jest w stanie pomóc.
Polecam Pana dobrym myślom i modlitwie.
Z poważaniem;
Monika W-T.
Bytom (Polska), 10 grudzień, 2006.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Rak naczyń limfatycznych.
List napisany przez Barbarę P. (teściową Zoi-ego P., z Mississauga) - w Warszawie, 01.03.2008.
…Historia ta zaczęła się tuż po nowym roku 2007. Dostałam wtedy telefon od córki mieszkającej w Kanadzie, abym niezwłocznie przyjechała, bo jej mąż umiera. Wtedy też padło słowo RAK i strach, który odczuwają ludzie na samo jego brzmienie nie ominął i mnie. Wiadomo, że choroba ta zbiera coraz większe żniwo, a jej przyczyn upatrywać można w niezdrowym trybie życia, nieprawidłowym odżywianiu, korzystaniu z używek, zatruciu środowiska i Bóg wie jeszcze gdzie.
Zięć zachorował na raka krwi, a dokładniej raka naczyń limfatycznych. Choroba ta rozwijała się przez siedem lat, a jako terapię stosowano chemię w pigułkach, która przyniosła tylko chwilową poprawę. Z czasem jednak komórki rakowe przeistoczyły się i zaczęły atakować cały organizm. Nagle wystąpiła wysoka gorączka, która utrzymywała się bardzo długo.
Zbiegło się to z pobytem córki wraz z mężem na wyspach Bahama, gdzie nurkowali. Na początku lekarze szukali infekcji w jego organizmie związanej z tym sportem. W ostatniej chwili odkryli prawdziwą przyczynę tak znacznego podwyższenia temperatury. Przeprowadzili operację w rezultacie, której wycięli obumarłą śledzionę i kawałek trzustki. Stan mojego zięcia był tak krytyczny, że lekarz podjął decyzję o podaniu mu połowy dawki chemii, którą zazwyczaj stosuje się pryz leczeniu ta metodą. Zaczęła się walka o życie Zoiego.
Kiedy dotarłam do Toronto lekarze nie dawali mu szans i powiedzieli, że do siedmiu miesięcy umrze
W całej tej beznadziejności i rozpaczy córka przypomniała sobie o panu Wiesławie Jarosławskim, który pomógł jej poprzednio w zlikwidowaniu dręczącego ją od lat problemu. Miała wtedy poważne problemy z kręgosłupem i okropny paraliżujący ból lewej nogi, aż do stopy. Groziła jej operacja kręgosłupa, ale bez żadnej gwarancji na sukces, więc wybrała egzystencję przy stałym łykaniu najsilniejszych tabletek przeciwbólowych. Jej problem pan Wiesław zlikwidował całkowicie podczas kilku wizyt. Zięć odczuwał w tamtym czasie drętwienie palców stóp, więc przy okazji sesji terapeutycznych córki również skorzystał z pomocy pana Wiesława i dolegliwości przeszły.
Teraz jednak terapeuta miał zmierzyć się z problemem znacznie poważniejszym i z beznadziejnymi rokowaniami medycznymi. Nie odmówił naszej prośbie i zaczął przychodzić do Zoiego – regularnie dwa razy w tygodniu, przez trzy miesiące, a rozpoczął tuż po podaniu zięciowi tej nowej chemii.
Obserwowałam codziennie jak rozpoczęła się systematyczna poprawa i patrzyłam na zaskoczonego lekarza, który z niedowierzaniem oceniał tak szybki powrót Zoiego do pełni sił – pomimo, że medycznie nie dawano mu szans na przeżycie. W końcu stwierdził, że organizm pacjenta musi być bardzo silny.
W następnych miesiącach pan Jarosławski przyjeżdżał jeden raz w tygodniu, a Zoi czując się coraz lepiej domagał się kolejnych wizyt.
Z tygodnia na tydzień pacjent zdrowiał, wracając do poprzedniej wagi, a lekarze rozmawiali o jego przypadku w całym szpitalu. W najcięższych momentach pan Wiesław przesyłał również energię na odległość. A ja wciąż i na co dzień obserwowałam efekty jego działania, stale opiekując się zięciem. Teraz wiem i to na sto procent, że gdyby nie jego wspaniałe energetyczne wsparcie, przekazywane systematycznie to Zoi nie przetrzymałby tych chemicznych dawek, niszczących przecież także zdrowe komórki. A tak przetrwał ten ciężki proces zadziwiająco spokojnie…minęło już ponad piętnaście miesięcy a on żyje!
Wyniki badań są dobre, jak wspomniałem po okresie ogromnego wychudzenia wrócił do swojej normalnej wagi i żyje jak w pełni zdrowy człowiek.
Lekarze nadal nie mogą uwierzyć w tę tak pozytywną przemianę, nie silą się też na jakieś logiczne skomentowanie przebiegu procesu leczniczego, u którego początku kategorycznie przecież odebrali Zoiemu nadzieję. Jedyne, co stale słyszałam, że zięć ma niezwykle mocny organizm.
Ale ja wiem najlepiej, komu zawdzięcza wyzdrowienie, bo przecież pielęgnowałam go nieustannie przez dziewięć miesięcy i z bliska obserwowałam wszystkie pozytywne zmiany zachodzące po każdej wizycie pana Jarosławskiego.
O, wspomnę jeszcze, że przy okazji sama skorzystałam z energoterapii, od lat bowiem cierpiałam na chroniczny ból kolana. W moim przypadku wystarczyły dwa seanse i zupełnie zapomniałam, że kiedyś było chore. Ale to już zupełny drobiazg, w porównaniu z postępem zdrowotnym, jaki uzyskał mąż mojej córki.
Za to jestem panie Wiesławie bezgranicznie wdzięczna i na co dzień dziękuję Bogu, że spotkaliśmy pana na tej trudnej drodze. Modlę się też, aby mógł pan jak najdłużej nieść pomoc cierpiącym ludziom i używać tej ogromnej siły wewnętrznej, której uzdrawiające działanie sama obserwowałam.
Serdecznie dziękuję; , Barbara P.
(list pisany po powrocie z Kanady, w Warszawie, 01.03.2008)
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././.
Dolegliwości: Cysta w gardle, cysta na nerce, wysoki cholesterol.
…Mam 70 lat i całe moje chorowanie rozpoczęło się w 2004 roku – wtedy to w moim gardle narosła cysta, dokładniej po prawej stronie. To miejsce było też bardzo bolesne przy dotyku. Drugi taki bardzo bolesny punkt umiejscowił się nad żołądkiem. Właściwie to nawet nie mogłam się zgiąć – po każdym pochyleniu prostowałam się z trudem i za każdym razem musiałam odczekać dłuższą chwilę, aby ustąpił paroksyzm bólu.
Poszłam oczywiście do lekarza domowego, który skierował mnie na specjalistyczne testy. Prześwietlili mnie całą od stóp do głowy. Okazało się, że mam kolejną cystę na nerce – potwierdzono też istnienie dużej cysty w gardle. Jedynym zaleceniem była jak najszybsza operacja i wycięcie tych dwóch cyst. Ja jednak bardzo obawiałam się chirurgicznego działania, więc odmówiłam. Dodam, że prześwietlenia nie wykryły żadnych zmian chorobowych w rejonie żołądka, a tam wciąż bolało jak diabli.
Kolejne badania wykazały też znacznie podwyższony poziom cholesterolu. Wskaźnik był 335, czyli bardzo wysoki – lekarz powiedział, że grozi to wylewem. Ja śmierci się nie boję, ale czułam, że spojrzała mi w oczy. Doktor zaaplikował tylko jakieś pastylki, które wystarczyły na tydzień. Ludzie poradzili też abym piła ocet winny z miodem. Robiłam to i w efekcie bardzo wyraźnie schudłam. Uzupełniałam też pożywienie naturalnymi dodatkami jak czosnek czy cebula i jakoś trwałam.
W tym roku, dokładnie 18 kwietnia, przeczytałam w gazecie o mistrzu bioterapii Wiesławie Jarosławskim. Tekst był tak przekonywujący, że od razu zamówiłam wizytę.
I bardzo szybko sprawy przybrały bardzo korzystny dla mojego zdrowia obrót. Gardło z tą cystą przestało mnie boleć już po tygodniu, co po wielu miesiącach cierpień było prawdziwym błogosławieństwem. Polepszył się też znacznie ten mój obolały brzuch – na początku jeszcze go czułam, w tym negatywnym bólowym znaczeniu, ale mogłam już swobodnie się zginać. Odzyskałam też dobry apetyt i wreszcie zaczęłam spać spokojnie i głęboko.
Odbyłam jeszcze kolejne pięć wizyt i wszystko w moim organizmie ustabilizowało się, wszelkie bóle zniknęły – czuję się nareszcie doskonale.
Zasiadłam więc do opisania moich doznań z terapią energetyczną z nadzieją, że może kiedyś zostaną opublikowane i tym samym ułatwię jakiemuś kolejnemu nieszczęśnikowi, szukającemu szansy na odzyskanie zdrowia, znalezienie drogi do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego, prawdziwego Mistrza bioterapii.
A za tę tak szybką i dobroczynną pomoc dziękuję z całego serca;
Maria H.
Toronto, 18.05.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Koszmarne bóle głowy oraz bóle kręgosłupa, lewego kolana i żołądka.
Szanowny Panie Wiesławie - a może bardziej osoby, które szukają pomocy, walcząc często z beznadzieją i bezwzględnością diagnoz medycznych. Mam nadzieję, że opis moich problemów, które tu przedstawię pomoże wielu potrzebującym w jak najszybszym dotarciu do gabinetu Pana Jarosławskiego i skorzystania z jego dobroczynnej energoterapii. I niech ten list będzie zarazem wyrazem mojej wdzięczności.
Mam 56 lat i od co najmniej pięciu lat prześladowały mnie bóle głowy – choć to określenie bólu jest stanowczo zbyt łagodne. To były koszmarne migreny, przy których nie sposób egzystować, a obrót głowy choćby o kilka centymetrów jest istną torturą. Już pierwszego dnia takiej migreny (a mogło ich być kilka) ból szybko narastał i sięgał „Mount Everest-u”. Przez kolejne dwa dni (minimum) mogłam tylko leżeć, wypluta i zmięta i modlić się o wygaśnięcie bólu. Atakowane były różne partie mojej głowy, albo ćwiartka, albo połowa, innym razem druga półkula i tak toczyła się ta bólowa loteria. Sponiewierana okropnym bólem łykałam czasem do dziesięciu tabletek (500 mg) Tylenol-u na dzień. Takie ogromne dawki czasami pomagały, na około trzech godzin, przytłumić ból, po czym powracał i to ze zdwojoną siłą. Otumaniona prochami w końcu padałam, ale przebudzenie nie przynosiło ulgi.
Uzupełnieniem nieszczęścia były stałe bóle kręgosłupa i lewego kolana – tu mogę, już teraz żartobliwie – powiedzieć, że od zawsze. Doskwierało mi też okrutnie bolące stale gardło, którego źródło umiejscowiło się po lewej stronie.
Do kompletu doszły jeszcze bóle żołądkowe. Przeszłam wszelkie możliwe testy – wykluczono wrzody i koniec, końców orzeczono, że przyczyną dolegliwości jest stres. Taki atak, to była obejma gwałtownie ściskającego bólu - paroksyzm o takiej mocy, że powodował wymioty.
No i z takim kompletem cierpień trafiłam do Pana Wiesława Jarosławskiego. Zaczęłam w październiku 2010 roku. Odbyłam cztery energetyczne sesje:
- po pierwszej, była lekka poprawa, ale bóle jeszcze wracały,
- po drugiej, nastąpiła bardzo wyraźna poprawa,
- po trzecim bioterapeutycznym oddziaływaniu, wszelkie bóle ustąpiły,
- na czwarte spotkanie z energią emitowaną przez Pana Wiesława poszłam tylko na wszelki wypadek, aby utrwalić efekt uzdrowicielski.
I nareszcie mam spokój! Mija już sześć miesięcy od rozpoczęcia bioterapii i nic mnie nie boli ! To jest jak piękny sen, który przekształcił się w rzeczywistość. Przecież ból głowy dopadał mnie dwa do trzech razy w tygodniu, uzupełniała to przynajmniej raz w miesiącu potworna migrena, gardło paliło bólem stale, kręgosłup i kolano dokładało swoje, a ja zestresowana wymiotowałam i przeklinałam swój los.
A teraz to wszystko jest już tylko bolesną historią. Przełykanie napojów i pokarmu to wreszcie czysta przyjemność, a nie tortura i mogę cieszyć się pełnią zdrowego życia.
Być może dziękuję nie jest wystarczającym słowem oddającym moją wdzięczność za mój „powrót do normalności”. Nie mniej jednak nie znam innego słowa w języku polskim, które mogłoby pełniej oddać moją wdzięczność – zatem DZIĘKUJĘ BARDZO!
Grażyna K.
Baumanville, Ontario, 15.03.2011
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Ponad dwuletnie, ciągłe i bardzo silne bóle obu stóp.
…Był początek 2009 roku – mój synek miał wtedy 12 lat, gdy zaczęła go boleć jedna pięta, a po pewnym czasie bolesność rozszerzyła się na obie. Zaczęły się medyczne konsultacje i badania. Lekarz specjalista, po prześwietleniu orzekł, że to są „ostrogi” i zalecił fizjoterapię. Chodziłam więc z Nestorem na te różne zabiegi, stymulacje elektryczne i masaże, a nawet na akupunkturę. Ciągnęło się to regularnie przez sześć miesięcy i nie przyniosło żadnego efektu leczniczego.
Według specjalistów synek miał wyrosnąć z tego problemu, ale upłynęły dwa lata i niezmiennie cierpiał. Dla ułatwienia mu poruszania stosowano specjalne wkładki do butów i „caps gel”, który miał być takim amortyzatorem pod pięty. Te podkładki przynosiły tylko chwilową ulgę, gdzieś na przeciąg tygodnia i znów Nestor znajdował się w punkcie wyjścia z bólową torturą stóp. I tak cierpiał, a ja z nim, przez prawie dwa lata !
W taki też bólowym stanie trafił do gabinetu pana Wiesława Jarosławskiego:
- po pierwszej wizycie Nestor poczuł się lepiej, ale ból pięt nadal był wyraźnie wyczuwalny - po drugiej wizycie wyzdrowiała jedna pięta, nawet nie pamiętam czy prawa, czy lewa - po trzeciej ból ustąpił całkowicie i stopy syna wróciły do normy.
Dla pewności i chyba „świętego spokoju” przyprowadziłam syna na czwartą sesję bioenergoterapii…lecz wszystko wskazuje na to, że Nestor został uzdrowiony i to trwale, bo minął już ponad rok od momentu gdy pan Wiesław zbliżył do niego swe promieniujące energią dłonie i wciąż jest w pełni zdrowym, tryskającym energią chłopcem – a o bólu, który tak długo i uporczywie go torturował zapomniał na szczęście z kretesem.
Reasumując – po dwóch latach cierpień i stosowania zalecanych przez lekarzy zabiegów nie było żadnych zdrowotnych efektów i dopiero trzy wizyty i czwarta już bardziej prewencyjna u pana Wiesława Jarosławskiego przerwały cierpienia syna i definitywnie zakończyły problem.
Czekałam tak długo z napisaniem tego listu, aby upewnić się co do trwałości efektu bioterapii tak mistrzowsko wykonywanej przez pana Wiesława i teraz z całą pewnością mogę potwierdzić, że Nestor swoje wyzdrowienie zawdzięcza tylko jego energetycznemu oddziaływaniu.
I po prostu – DZIĘKUJĘ
Anna K. (mama Nestora)
Mississauga, Ontario, 25.03.2011
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Depresja. Całkowite rozregulowanie organizmu – stałe bóle głowy, żołądka i całego podbrzusza oraz mięśni, łomotanie serca, ciągłe mdłości. Stały ból nerwu przeszywający lewy pośladek.
…Chciałabym zacząć ten list od serdecznych podziękowań skierowanych do pana Wiesława Jarosławskiego i przedstawić go nieco osobom, które mogą do niego trafić ze swoimi problemami zdrowotnymi.
Jakie cechy pana Wiesława warto podkreślić – jest ciepły, cierpliwy, zawsze znajdzie dla pacjenta odpowiednią ilość czasu – nawet jak dzwoniłam do niego, często późnym wieczorem, gdy był już po całym dniu wyczerpującej przecież pracy. Zawsze miał też coś dobrego do powiedzenia i to z odpowiednią dawką humoru – tak, że odżywała nadzieja, iż z pewnością będzie lepiej. Uzyskiwałam też od niego porady dotyczące mojej diety, sprawdzał również czy witaminy i leki, które przyjmowałam są odpowiednie dla mnie.
Gdy po raz pierwszy, ponad rok temu wybierałam się z Rochester (USA) do niego, w trzygodzinną podróż do Mississaugi, zastanawiałam się czy to nie będzie strata czasu. Byłam wtedy taka słaba, że nie potrafiłam sama się ubrać. Trzęsłam się jak galareta, miałam łomotanie serca, bóle żołądka i w ogóle całego podbrzusza, dręczyły mnie bóle głowy, mięśni i ciągłe mdłości. Nie miałam apetytu, spadłam na wadze 15 kilogramów, nie mogłam też spać – odczuwałam cały czas niepokój, dopadały mnie okresy ostrych depresji, czułam się tak fatalnie, że zaczęła mnie prześladować myśl o śmierci, choć mam zaledwie 61 lat.
Byłam u kilku lekarzy, każdy z nich wymyślał mi inną chorobę i karmili mnie lekarstwami, które absolutnie nie pomagały.
Bardzo uciążliwym problemem był także stały ból nerwu przeszywający mój pośladek – na tę dolegliwość zalecono mi operację, którą przeszłam w październiku 2009 i która nic a nic nie ulżyła w moich cierpieniach. Po tym chirurgicznym działaniu straciłam całkowicie wszelkie nadzieje na poprawę.
No i taki „wrak” trafił do gabinetu pana Jarosławskiego. Pan Wiesław od razu powiedział mi, że mam wyraźną nadczynność tarczycy, a dla relaksu zalecił kąpiele z soli.
Ale, co było dla mnie wręcz szokujące – już po pierwszej wizycie (!) odczułam wyraźną poprawę. Przestałam się trząść, ustały bóle żołądka i podbrzusza, czułam się spokojniejszą i nagle wróciła mi nadzieja, że może być lepiej. Pan Wiesław z wrodzonym mu humorem zapewnił mnie, że będę żyła…aż do śmierci.
Już z wiarą w ostateczny sukces kontynuowałam uparcie wizyty, cały ich cykl, wpierw co tydzień, a potem już co dwa tygodnie. Za każdym razem było lepiej. Teraz, gdy piszę ten list, mogę zgodnie z prawdą stwierdzić, że wszystkie moje złe objawy ustąpiły, wrócił mi apetyt i przybyło mi na wadze ponad 5 kilogramów. Przestałam kompletnie brać tabletki uspokajające i przeciwbólowe. Jestem spokojna, zrównoważona i zupełnie inaczej patrzę na życie – przeważa optymizm i wiara w szczęśliwą przyszłość.
I za te wartości, które poza zdrowiem, również mi przywrócił – za odnalezienie radości życia…
…będę panu Wiesławowi zawsze wdzięczna;
Krystyna M.
Rochester, NY, 09.06.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././../././././././././././././././././././../././././././././././././././
Dolegliwości: Ból w lewym kolanie, komplikacje po operacji piersi.
…Spotkania terapeutyczne z panem Jarosławskim rozpoczęłam w listopadzie 2010 roku. Moja pierwsza wizyta spowodowana była długotrwałym i bardzo silnym bólem w lewym kolana – nie znałam wówczas zasad działania energoterapii i byłam bardzo ciekawa, czy ta nietypowa metoda kuracji może mi pomóc.
Byłam prawdziwie zaskoczona szybkim dobroczynnym działaniem energii emitowanej przez pana Wiesława. Ból w kolanie zniknął prawie natychmiast, natomiast największy prezent jaki otrzymałam dzięki bioenergoterapii dotyczył usunięcia problemów jakich doznałam po operacji lewej piersi.
W 2006 roku został u mnie zdiagnozowany rak piersi. Guz, który się utworzył został wycięty, po czym poddano mnie naświetlaniom i kolejno chemoterapii, która trwała sześć miesięcy. Po operacji została solidna blizna – nastąpiło właściwie masywne jej zespolenie z piersią.
Nie byłam przygotowana na atak strasznego bólu, który potem nastąpił. Pracowałam wciąż na pełnym etacie, więc stałe oszałamianie się środkami przeciwbólowymi nie było rozwiązaniem. Nigdy nie wiedziałam, kiedy nastąpi atak bólu, jaki drastyczny i jak długo będzie się utrzymywał? W częstych okresach, gdy był zbyt ostry nie mogłam wykonywać, żadnego z moich codziennych obowiązków.
Ból napływał falami i atak mógł trwać minutę lub dwie, po czym cofał się i za moment następowała powtórka. Mógł zaatakować mnie na czas pięciu do dziesięciu minut i wycofać sie potem na resztę dnia, ale bardzo często dręczył mnie cały dzień, budząc też nierzadko w środku nocy i wtedy bezsennie męczyłam się do białego rana. Te nocne ataki można porównać do upiornych kurczów mięśniowych, które pulsacyjnie atakowały rejon piersi.
Kiedy szukałam u mojego Onkologa ratunku, dowiedziałam się, że niektórym kobietom po operacjach guzów piersi taki ból pozostaje i niestety nic nie można zaradzić, ani pomóc - poza stałym połykaniem środków przeciwbólowych.
I jak, w prostym słowie DZIĘKUJĘ zawrzeć teraz ogrom wdzięczności do pana Wiesława Jarosławskiego, który uwolnił mnie od tego bólowego koszmaru, który prześladował mnie całe pięć lat – a stało się to już po pierwszej sesji bioterapeutycznej. Ból bowiem opuścił mnie na dobre od grudnia 2010, a najbardziej niezwykłe jest to, że ta „kamienna” blizna na mojej piersi zupełnie zmiękła i tkanka stała się zupełnie normalna.
I to jest szczera prawda, a list ten traktuję jako otwarty do wszystkich kobiet, przechodzących podobne problemy z pooperacyjnymi bliznami, aby wiedziały, że jest dla nich nadzieja na pomoc, którą może zapewnić im dobroczynna energia pana Jarosławskiego..
A ja jeszcze raz, z głębi mojego serca, kieruję do Pana Wiesława Jarosławskiego – DZIĘKUJĘ!
Wdzięczna dozgonnie;
Marie S.
Windsor, Ontario, 21.07.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././. /./././
Dolegliwości: Bardzo silna alergia.
(list napisany przez mamę Galinę)
…Mojego synka, który obecnie liczy lat dwanaście, od siedmiu lat dręczył taki bardzo zły kaszel – bardzo dławiący i co gorsza ciągły. Początkowo myślałam, że to miało związek z kwitnieniem roślin, bo ja też w takim okresie reagowałam alergicznie. Ale ten kaszel Thomasa stał się wręcz chroniczny.
Na początku było jeszcze „up and down”. W tym czasie stwierdzono tez istnienie polipów w zatokach synka i były one usuwane operacyjnie. Niestety nic to nie zmieniło i chłopiec kaszlał coraz bardziej – właściwie nieustannie.
Gdy nie wyszło z tymi polipami, to zaczęła obowiązywać teza uczulenia alergicznego, a specjalistyczne testy potwierdziły, że Thomas ma alergię właściwie na wszystko. Lekarz posunął się nawet do stwierdzenia, że to może być astma i wtedy zaczęły się nasze wędrówki po różnych szpitalach i Centrach Naukowych (St. Joseph’s Hospital w Burlington i Mac Master Hospital w Hamilton) – gdzie robiono mu wiele nowych badań i prześwietleń m.inn. na potliwość, sprawdzano płuca na odczyn tuberkulozy, a różnych testów krwi to już nie zliczę. Żadne z tych działań nie wykryło przyczyny tego okropnego kaszlu.
Próbowano aplikować mu różne tabletki i inhalacje i nie osiągano najmniejszego postępu, wręcz przeciwnie synek kaszlał coraz bardziej przenikliwie, wręcz dusił się.
W takim stanie, w sierpniu 2011, trafiłam z Thomasem do pana Wiesława Jarosławskiego. Bioterapeuta o nic nie pytając zajął się synkiem, prowadząc w charakterystyczny sposób swoje ręce wokół jego sylwetki. Powiedział krótko, że chłopiec ma bardzo silne blokady energetyczne dróg oddechowych, co w konsekwencji doprowadzało do tego upiornego kaszlu – ale z tym poradzi sobie bez trudu.
Słuchałam tej wypowiedzi troszkę jak dobrej bajki i z niedowierzaniem – miałam przecież za sobą tyle lat niedobrych medycznych doświadczeń, ale gdzieś głęboko we mnie tkwiło przekonanie, że warto jeszcze spróbować bioenergoterapii.
Zaczęłam więc przychodzić z Thomasem raz w tygodniu i odbyłam osiem wizyt. Ku mojemu zaskoczeniu, choć lepszym słowem będzie tu szok, już po drugiej wizycie nastąpił zdecydowany postęp. Mogę powiedzieć, że poprawiło się w 90%. Patrzę sama z niedowierzaniem na te cyfry i by uwierzyć próbuję napisać je słownie – dziewięćdziesiąt procent (!) i to już na początku terapii. Pozostałe wizyty utrwaliły ten efekt. Siedem lat codziennego koszmaru zostało przerwane – kaszel mojego synka ustał zupełnie…i jak ja teraz mogę zawrzeć w krótkich słowach moją wdzięczność.
Niech dobry Bóg chroni te pańskie unikatowe zdolności, by mógł pan nieść zdrowie i radość jak największej grupie potrzebujących.
Dziękuję z głębi mego serca;
Galina I. (mama Thomasa)
Burlington, Ontario, 24.09.2011
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Silna alergia.
…Mam aktualnie 46 lat, a mój problem ujawnił się jakieś pięć lat temu. Przez pierwsze dwa lata te alergiczne uczulenia dopadały mnie wiosną i jesienią, później przestawiło się to w cykle zaczynające się od końca września, aż do pierwszych przymrozków.
Generalnie problem umiejscowił się w okolicach zatok, nosa i oczu. Przez cały czas dręczyło mnie silne łzawienie oczu, a permanentnie zatkanego nosa nie byłem w stanie wydmuchać. Liczne testy wykazywały, że jestem uczulony na pylenie roślin i kurz.
Po konsultacjach z alergologiem przepisano mi jakiś zastrzyk przeciwalergiczny – wstrzykiwano mi go raz w tygodniu, przez okres trzech lat (!). Jego pozytywny efekt mógłbym określić na z górą 10% i to były poprawy krótkotrwałe.
No i tak męczyłem się pięć lub nawet sześć lat, aż do rozpoczęcia dobroczynnych spotkań terapeutycznym z panem Wiesławem Jarosławskim.
Pierwszą wizytę odbyłem pod koniec września 2011 i już po tym spotkaniu mogłem nareszcie oddychać z użyciem nosa (!). To była niesamowita ulga. Mogłem nareszcie normalnie funkcjonować i spać bez chrapania, sapania i dyszenia.
A bywało przy tej alergii, zwłaszcza rankami, że wręcz nie mogłem prowadzić samochodu, bo nie nadążałem z wycieraniem łez obficie zalewających mi oczy. Powieki i całe otoczenie oczu miałem obrzmiałe – no takie balony, jakby mi ktoś przyłożył.
List ten piszę, nadal zdumiony, po czwartej wizycie i mogę już z pewnością stwierdzić, że problem mojej alergii zniknął. Wciąż trudno mi uwierzyć w tak wspaniały i szybki efekt uzdrowicielski - wsłuchuję się w swój organizm z obawą sprawdzając czy coś złego znów się nie wylęgnie – ale pan Wiesław z uśmiechem zapewnia mnie, że wszystko jest i będzie w porządku. Wszystkie blokady energetyczne w moim ciele zostały zniesione, króluje dobra i silna energia, która przywróciła mi zdrowie.
I za to naprawienie mojego zdrowia, bez którego nic przecież nie cieszy – Serdecznie dziękuję;
Dariusz W.
Brampton, Ontario, 07.10.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Cysta w okolicach woreczka żółciowego.
(List napisany przez mamę Patrycję)
Jak byłam w ciąży z moją córeczką Mają, jeszcze podczas jej trwania, wykonano dwa prześwietlenia „ultrasound” płodu– pierwsze w trzecim miesiącu i drugie w szóstym. Oba badania wykazały, że koło woreczka żółciowego małej istoty pojawiła się cysta początkowo wielkości około 5 milimetrów, ale niestety wykazująca tendencje do wzrostu.
Potwierdziły to kolejne testy „ultrasound” wykonane w Szpitalu „Trilium” w Mississaudze. Trzeci sprawdzian, w parę godzin po urodzeniu Mai i czwarty, gdy miała już dwa miesiące. Wtedy to cysta osiągnęła już rozmiar 15 milimetrów (1.5 centymetra).
Lekarz pediatra nie był pewny, co to właściwie jest. Stwierdził jedynie, że nie był to rak – ale niebezpieczeństwo przekształcenia w tę złą stronę istniało, więc wypisał Mai skierowanie do specjalisty od tego typu schorzeń w „Sick Children Hospital” w Toronto. Termin tego spotkania był wyznaczony na 28.10.2011.
Na moje szczęście nieco wcześniej, od koleżanki jak od dobrej wróżki, otrzymałam informację i kontakt do bioenergoterapeuty pana Wiesława Jarosławskiego. Zjawiłam się u niego z Mają na początku października 2011 i odbyłam kilka wizyt - i to było jedyne ( energetyczne) leczenie przed specjalistyczną konsultacją.
Rozpoczęto ją już od piątej w życiu dziewczynki sesji „ultrasound” i była też ona odmienna od poprzednich prześwietleń. Tamte trwały krótko i po jakiś pięciu minutach potwierdzano istnienie tej powiększającej się w brzuszku Mai cysty. Tym razem pani technik pracowała nad Mają ponad pół godziny, po czym wezwała lekarza specjalistę, który spędził nad córeczką kolejne pół godziny – oznajmiając finałowo, że on tu nic złego nie widzi, żadnej cysty ani deformacji. Z rozpędu sprawdził nawet nerki dziecka, które na szczęście pracują bez zarzutu.
Te jego słowa, już w formie pisemnej, dotarły do prowadzącego córeczkę lekarza pediatry, który właściwie nie potrafił ich logicznie skomentować. Motał się wyraźnie i w końcu sformował myśl, że być może te wszystkie poprzednie „ultrasound” były źle odczytane, co brzmi jak czarny humor – bo wykonywane były przecież w szpitalu o dobrej renomie i wszystkie kolejne cztery sprawdziany potwierdzały istnienie w tym samym miejscu wciąż rosnącej cysty.
Finał jednak, tylko dzięki energoterapii prowadzonej przez pana Wiesława, jest szczęśliwy – a Maja jest zdrowa jak rybka i oby trwało to przez wszystkie kolejne lata jej życia.
A ja ze swojej strony, oprócz szczęśliwej łezki wzruszenia, dołączam serdeczne DZIĘKUJĘ !
Patrycja A. (mama, obecnie 4 – miesięcznej Mai) Milton, Ontario, 11.11.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Martwa lewa nerka.
(List napisany przez Krzysztofa Sadzona -tatę Damiana)
…Chciałbym ten list skierować do jak największej ilości rodziców, których dzieci cierpią na często ciężkie schorzenia, aby wiedzieli, że zawsze istnieje nadzieja i szansa na ratunek – a w naszym przypadku tą „ostatnia deską ratunku” stał się bioenergoterapeuta pan Wiesław Jarosławski. List ten redaguję przy pełnym wsparciu mojej żony Anny.
Nasz synek Damian, jak miał pięć miesięcy złapał jakąś infekcję – miał bardzo wysoką gorączkę (ponad 40 stopni) i aż cały się trząsł. Pojechaliśmy z nim natychmiast do szpitala, gdzie po 2-3 godzinach oczekiwania wzięli go na rozpoznanie, po którym zatrzymano chłopca w szpitalu. W jego układzie moczowym stwierdzono występowanie bakterii o nazwie „e-cola”. Powiedziano nam, że dzieci w jego wieku są bardzo podatne na działanie tego typu bakterii, które mają tendencje do rozprzestrzeniania się w organizmie i mogą dotrzeć do krwi i mózgu –a wtedy następstwa bywają tragiczne.
Podczas lekowej terapii, która nastąpiła udało się zahamować postęp tej bakterii. Synek przebywał w szpitalu 10 dni i otrzymywał antybiotyk, który nadal mieliśmy mu podawać, przez okres roku i to dwa razy dziennie. Jednak mimo optymistycznego prognozowania lekarze obawiali się, że bakteria mogła już spowodować jakieś uszkodzenia. I tak też się stało. Stwierdzono, że mocz chłopca cofnął się do nerek i ta wredna „e-cola” uszkodziła lewą nerkę. Od tego momentu nerka Damianka przestała rosnąć. Lekarze uspokajali, aby się nie martwić, bo w ostateczności funkcję uszkodzonego organu przejmie nerka prawa i dziecko tak może żyć.
Mieliśmy obserwować synka, jego zachowanie i zgłosić się na kolejne sprawdziany po około sześciu miesiącach. Cały też czas aplikowaliśmy Damiankowi antybiotyk, ale jego ubocznym efektem była silna egzema. Synka pokryła czerwona wysypka i to na całym ciele – rozlewała się dosłownie wszędzie: na buzi, za uszami - ponadto łuszczyła mu się skóra i miał powiększone węzły chłonne na szyi, nóżkach i rączkach, a za uszami narosły wręcz guzy.
Wtedy tez poddano go testom wykrywającym białaczkę – bo te objawy były bardzo niepokojące i wskazywały na taką możliwość. Ale problem nie tkwił w krwi, to nerki nie pracowały dobrze i coraz więcej toksyn pozostawało w organizmie zatruwając go skutecznie.
Definitywnie potwierdziły to zaplanowane rutynowo testy (piszę rutynowo, bo przeważnie ustala się taki cykl sprawdzianów, co sześć miesięcy). Potwierdzono wtedy, że lewa nerka nie rozwija się, jest nieaktywna – oficjalne stwierdzenie brzmiało: „nerka jest martwa”. Taką też diagnozę wpisano w kartę chorobową Damianka z zaznaczeniem, że jej funkcje przejęła nerka prawa. My natomiast mieliśmy nie martwić się, podawać mu nadal antybiotyk i zgłosić się do kolejnej kontroli za pól roku.
W takim to momencie trafiliśmy do pana Wiesława Jarosławskiego – dziecko miało wtedy około półtora roku. Podczas pierwszej sesji bioterapeuta od razu stwierdził, że lewa nerka nie pracuje, ale uzupełnił również, iż spróbuje to naprawić. I choć może to było nieco na wyrost, jednak nabraliśmy otuchy i nadzieja zagościła w naszych sercach. Przyjeżdżaliśmy regularnie co tydzień i podczas kolejnej piątej sesji energoterapii pan Wiesław powiedział, że nie wyczuwa już żadnej blokady energetycznej w rejonie lewej nerki Damianka i jego zdaniem już zaczęła pracować. Zalecił, aby obserwować kolor moczu i częstość jego oddawania.
Równolegle u syna zaczęły ustępować objawy egzemy, znikały rozliczne wysypki, a węzły chłonne wróciły do normalnych rozmiarów. Przyszliśmy jednak jeszcze na trzy lub cztery spotkania i powiadomiliśmy bioterapeutę, że za trzy tygodnie mamy ustalone badania specjalistyczne, w tym prześwietlenie USG. Uśmiechnął się tylko i znów usłyszeliśmy, że jest pewien swojej analizy stanu zdrowia Damianka i przekonamy się o usprawnieniu tej martwej, zdaniem lekarzy, nerki.
Po prześwietleniu USG, mieliśmy od razu zaplanowane spotkanie z urologiem, który prowadził i oceniał stan zdrowia synka. Byliśmy, wraz żoną, obecni podczas tego sprawdzianu. Technik zaczęła prześwietlenie od tej nieszczęsnej lewej nerki i wtedy zobaczyliśmy na ekranie, że ona wyraźnie pulsuje. Zwróciliśmy na to uwagę i spytaliśmy, co to znaczy, ale pani technik skierowała nas po ocenę do prowadzącego specjalisty. Niemniej była skonfundowana i przedłużała badanie, a w pewnym momencie przeprosiła nas i wyszła, prawdopodobnie na konsultację z lekarzem. Po powrocie powiedziała tylko krótko, że badanie jest w porządku i możemy już pójść do urologa.
Udaliśmy się do wskazanego gabinetu, ale tam wpierw przyjęła nas jeszcze inna pani doktor, która przeprowadziła z nami dodatkowy wywiad na temat choroby Damianka. Po zakończeniu rozmowy wyszła i po chwili wróciła w towarzystwie doktor-urolog, która od początku prowadziła synka.
Ta specjalistka była wyraźnie zmieszana, usiadła przy biurku, otworzyła komputer i nie patrząc na nas zaczęła wyjaśnienia, z których wynikało, że ona nie wie, co się stało, nie potrafi tego wytłumaczyć, że czasami po jakiś urazach z niewiadomej przyczyny, nerka określana jako martwa podejmuje pracę – i tak jest w przypadku Damianka, jego lewa nerka jest znów aktywna i odciąża prawą. Jej żywotność potwierdza to, że zaczęła rosnąć, bo w chwili kiedy ona-specjalistka stwierdziła jej martwotę mierzyła 3.6 cm, a teraz ma już 3.9 cm. Trudno jest jej teraz określić w ilu procentach wróciła do sprawności, bo aby to sprecyzować musiałaby uśpić Damianka i przeprowadzić inwazyjne badanie, więc chyba lepiej poczekać, aż dziecko będzie starsze. Na podstawie swojego doświadczenia może tylko przypuszczać, że działa już jakieś 10 do 30 procent nerki. A przeprowadzenie następnego badania sugeruje, za co najmniej rok.
Wyszliśmy z gabinetu tak rozpromienieni i radośni, że bez mała zderzyliśmy się z murem, który „wyrósł” na naszej drodze.
Obserwujemy teraz uważnie naszego synka – to dziecko jest jak odrodzone. Jest żywiołowy, tryska energią, dużo pije, siusia zupełnie normalnie, wszystkie ślady alergii zniknęły bez śladu, znakomicie zwiększyła się jego odporność – to teraz radosne i zdrowe dziecko – a my nie posiadamy się ze szczęścia.
W naszym przekonaniu – Rodziców, którzy codziennie obserwowali zmiany na korzyść zachodzące w organizmie Damianka – jest to zasługa energoterapii prowadzonej przez pana Wiesława Jarosławskiego. Wdzięczność trudno zawrzeć w słowach – ale natychmiast po wyjściu z tych szpitalnych konsultacji zatelefonowałem do pana Wiesława i mam nadzieję, że odczuł to co razem z żoną chcieliśmy mu przekazać w naszej może niezbornej, ale pełnej radości relacji.
Niech dobry Bóg ma w opiece Pana i te zdolności uzdrawiające, dzięki którym może pan nieść pomoc i zdrowie kolejnym nieszczęśnikom szukającym swojej szansy na ratunek i wyzdrowienie.
Z wyrazami ogromnej wdzięczności i szacunku;
Krzysztof i Anna S. , (r(rodzice Damianka, który obecnie liczy 2 lata i trzy miesiące)
London, Ontario, 17.11.2011
/././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././.
Dolegliwości: Artur – paraliżujący ból w lewym barku; Wiktoria – stale spierzchnięte i czerwone ręce, pękająca skóra.
(List napisany przez Mamę Artura i Wiktorii - Małgorzatę L).
…Synowi, bardzo zresztą sprawnemu narciarskiemu slalomowemu medaliście – z dnia na dzień zaczął narastać ból w lewym barku. Było to tym bardziej dokuczliwe, gdyż Artur jest skrzypkiem, czyli artystą stale używającym lewej ręki przy trzymaniu instrumentu. Po kilku dniach ból był tak silny, że nie mógł ubrać się samodzielnie, a nawet utrzymać w lewej ręce telefonu komórkowego.
Udaliśmy się do szpitala „Trillium” w Mississaudze, gdzie orzeczono, że jest to „muscle flu”, czyli najprawdopodobniej wirusowa infekcja mięśniowa i zaaplikowane mu Tylenol. Syn brał ten powszechny środek przeciwbólowy, a ból się nasilał.
Kolejnym krokiem było pięć wizyt u fizjoterapeuty. Po wszystkich tych sesjach – w nich działanie prądem, akupunktura, nagrzewanie i masaż - ból wciąż narastał. Fizjoterapeuta zasugerował wzięcie od lekarza domowego skierowania na rentgen, aby wykluczyć jakieś ewentualne naderwanie, czy pękniecie – nawet dobrze nie wiem czego.
Po tej diagnozie, zamiast na rentgen, polecieliśmy wprost do pana Wiesława Jarosławskiego. Terapeuta przez chwilę obwodził rękami tułów Artura i powiedział, że istnieje silna blokada energetyczna w górnej części kręgosłupa po czym z uśmiechem zabrał się do działania. Emitowana przez niego energia musiała być mocna, bo syn w pewnym momencie był na granicy omdlenia i pan Wiesław musiał na chwilę przerwać energetyczny przekaz. Dalej było już wszystko w porządku.
Potem nastąpiło polecenie, aby Artur podniósł ręce do góry. Patrzyłam oniemiała, jak swobodnie, bez śladu wysiłku i z uśmiechem wykonuje to, co jeszcze kilkanaście minut wcześniej było nie do pomyślenia i nie mogłam powstrzymać łez, które strumykiem płynęły mi po twarzy
Mogę powiedzieć, ze efekt uzdrowicielski był prawie natychmiastowy – BÓL ZNIKNĄŁ CAŁKOWICIE I TRWALE. Artur powiedział: „To był cud”, o którym w drodze powrotnej powiadomił, za pomocą SMS-ów, wszystkich swoich kolegów.
Na Uniwersytecie (York Departament of Music), gdzie studiuje altówkę i fortepian – obaj jego profesorowie dali mu wcześniej zakaz dotykania instrumentów przez najbliższe kilka tygodni, aby nie pogorszyć stanu tego obolałego barku. A tu, następnego dnia po wizycie u pana Jarosławskiego, Artur wrócił na Uniwersytet i grał w orkiestrze, a trzy dni później solowy koncert. Syn przed tym swoim koncertem, wrócił jeszcze raz do pana Jarosławskiego – ale wszystko było w porządku.
…Wspomnę jeszcze o mojej córce Wiktorii (10–lat), która była w poczekalni, podczas terapii brata. Po zakończeniu sesji z Arturem pan Wiesław wyszedł na chwilę do poczekalni i od razu zauważył spierzchnięte ręce dziecka. Tylko spojrzał na nią i powiedział, że przyczyną jest silna energetyczna blokada wątroby – pozostałość po zażywanych uprzednio antybiotykach. Przez moment skoncentrował się dotykając rejonu wątroby mojego dziecka i dał kilka prostych dietetycznych zaleceń. Już po trzech dniach nastąpił wyraźny postęp, a po tygodniu ręce córeczki wygładziły się pięknie.
A ja wcześniej kombinowałam różne kremy i maście, także środki naturalne jak Propolis i Aloes, a nawet stosowałam Cortizon i nic pozytywnego się nie działo. Ręce Wiktorii wciąż były spierzchnięte i czerwone, skóra popękana tak, że pojawiała się krew. To ratowanie dłoni dziecka trwało kilka lat – a tu, tylko po jednej wizycie u pana Jarosławskiego nastąpiło uzdrowienie!
Nie chcę już mnożyć pochwał – niech fakty mówią same za siebie. Moje dzieci są zdrowe i radosne, tak jak ich Mama, która najszerszym z możliwych uśmiechów dziękuje panu Wiesławowi Jarosławskiemu, za tak skuteczne i szybkie działanie terapeutyczne.
Małgorzata L. (Mama Artura i Wiktorii) Toronto, 03.03.2012
././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Rak węzłów chłonnych 4 stopnia – Hodgkin’s Lymphoma.
Wielka nadzieja w Bioenergoterapii…
…Miałam zaledwie 37 lat, kiedy w ubiegłym roku, tuż po urodzinach mojej młodszej córeczki pod koniec maja, jedna noc miała zmienić moje życie na zawsze. Pewnego sobotniego ranka obudziłam się z wielkim zgrubieniem po prawej stronie szyi, od ucha aż po ramie. Mój mąż natychmiast zwrócił na to uwagę. Oboje byliśmy przerażeni moim stanem i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do szpitala w Stoney Creek na ostry dyżur. Szpital ten jednak nie posiadał odpowiedniej aparatury, która mogłaby prawidłowo zdiagnozować moją przypadłość. Zatem zasugerowano szpital Św. Józefa w Hamilton. Przed nami był weekend i nasza bezradność. Próbowałam wmówić sobie, że to może być tylko przeziębienie, bowiem miałam coraz bardziej pogarszający się kaszel, przy którym brakowało mi powietrza, trawiły mnie duszności. Niejednokrotnie kaszel kończył się wymiotami. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem chora. Naprawdę myślałam, że to tylko nieco gorsze przeziębienie spowodowane wirusem. W niedzielę ponownie znalazłam się na ostrym dyżurze w szpitalu. Mój stan zdrowia stale się pogarszał, choć po cichu nadal wierzyłam, że to nic złego, że może to nawrót dziecięcej „ świnki’, lub zapalenie węzłów chłonnych. Natychmiastowe skierowanie do szpitala w Hamilton poważnie zaniepokoiło mnie i mojego męża.
W poniedziałek znalazłam się w szpitalu Św. Józefa w Hamilton, na oddziale
„ Natychmiastowego Oszacowania Stanu Zdrowia Pacjenta”. Po szczegółowych badaniach włącznie z analizą krwi, prześwietleniami, skierowano mnie dodatkowo na badanie MRI.
Wyniki miałam poznać po trzech dniach. Długie trzy dni i mój niekończący się wewnętrzny niepokój. Zatroskany wzrok mojego męża i dwie małe córeczki ( 1 rok i 3 lata), na które patrzyłam - to nie dawało mi spać. Wciąż jednak nie traciłam nadziei, że wszystko będzie dobrze. Zła wiadomość miała przyjść szybciej, niż mi się wydawało. We wtorek otrzymaliśmy telefon, że mam natychmiast zjawić się w szpitalu. Wstępne wyniki potwierdziły przypuszczenia niektórych członków mojej rodziny, ukrywających skrzętnie swoje obawy przede mną, iż jest to rak.
Lekarka, która opiekowała się mną, potwierdziła diagnozę. Otrzymałam skierowanie na biopsję i specjalistyczne badanie tzw. cat scan. Wyniki, po tych ostatnich badaniach, brzmiały jak wyrok: „ Musi się Pani przygotować na moją informacje. Jest to rak węzłów chłonnych 4 stopnia – Hodgkin’s Lymphoma. Ma Pani również wodę blisko serca i w okolicach płuc oraz dwa niewielkie guzy przy płucach, co znacznie podnosi ryzyko zagrożenia życia”. Tego samego dnia rozpoczęła się moja walka ze śmiertelną chorobą. Znalazłam się na oddziale hematologii i onkologii Juravinski Hospital w Hamilton. Leżałam tam 7 dni podłączona do kroplówek, z nadzieją na pokonanie tej strasznie podstępnej choroby. W moim przypadku szanse na wyzdrowienie lekarze oszacowali 50/50. Ja jednak wierzyłam, że może być inaczej. Miałam przecież dopiero 37 lat, wspaniałego męża i dwie śliczne malutkie córeczki. Przecież zaczynałam dopiero swoje życie! Nie mogło się ono tak szybko skończyć! Postawiłam sobie wtedy poprzeczkę wysoko, bardzo wysoko, na pokonanie tej strasznej choroby. Wraz ze mną o moje życie walczyła rodzina: rodzice, mąż, teściowie i przyjaciele. Według lekarza ratunkiem miała okazać się tylko chemia, bowiem ten typ raka jest nie operacyjny. Zaaplikowano mi wówczas 12 sesji chemioterapii. Po drugiej chemii w nocy wydawało mi się, że umieram. Miałam silne bóle w klatce piersiowej, drętwiała lewa ręka, brakowało mi oddechu. Ponownie znalazłam się w szpitalu. Opinia lekarza była jednoznaczna, jeden z czterech komponentów używanych w mojej chemioterapii blokuje serce i płuca - jest niebezpieczny dla życia i musi być natychmiast odjęty. Moja nadzieja na skrócenie chemioterapii „upadła”. Wiedząc, że chemioterapia oprócz leczenia może także przynieść ujemne skutki, bowiem oprócz rakowych zabija także zdrowe komórki, szukaliśmy alternatywnego leczenia. I wtedy mój Tato znalazł informacje o człowieku, który energią potrafi zdziałać cuda. Jego energia, mogła wspomóc walkę z rakiem, wzmacniając mój system immunologiczny. Jest nim Bioenergoterapeuta pan Wiesław Jarosławski. Tak bardzo chciałam żyć, cieszyć się swoją młodością, małżeństwem i dziećmi, że natychmiast przystałam na warunki, które postawił mi Pan Jarosławski. Przede wszystkim regularne, cotygodniowe wizyty w Jego gabinecie i rzecz ważna, dieta oraz zmiana mojego dotychczasowego trybu życia oraz wiara w pokonanie choroby. Jakże ogromnym zaskoczeniem była dla mnie postawiona przez niego, absolutnie trafna diagnoza - zanim jeszcze cokolwiek zdążyliśmy z Tatą opowiedzieć o mojej chorobie. Wiedziałam, że znalazłam się w dobrych rękach, pełnych leczniczej, wspomagającej energii. Pan Jarosławski od początku leczenia twierdził, że nerki i wątrobę, jak na tak ogromną ilość chemii mam nienaruszone! Była to dla mnie ogromna radość. Ktoś kto przechodził chemioterapię zapewne wie, jak bardzo niszczy ona właśnie te dwa najbardziej witalne organy. Raz w tygodniu z wielką nadzieją jeździłam do Mississaugi, 80 km w jedną stronę. Po pierwszych seansach bioenergoterapii zaczęłam odczuwać ogromny przypływ energii i polepszenie samopoczucia. Zaczęłam coraz lepiej sypiać i choć traciłam coraz więcej włosów, to jednak nie traciłam nadziei, że będę żyła! Że wraz z Wiesławem Jarosławskim – moim bioenergoterapeutą, pokonam tę śmiertelną chorobę i swoją słabość. Z tygodnia na tydzień stawałam się coraz mocniejsza, a mój lekarz był zachwycony i jednocześnie zaskoczony moim coraz lepszym stanem zdrowia, co potwierdzały kolejne badania. Wyniki były zadziwiająco dobre. Oczywiście poinformowałam mojego onkologa o wizytach u Pana Jarosławskiego. Odpowiedział wówczas, że jeśli pomaga mi ta wspomagająca leczenie raka terapia, śmiało mogę ją kontynuować.
Po siedmiu miesiącach od rozpoczęcia mojej walki z rakiem i sześciu miesiącach bioenergoterapii, z duszą na ramieniu poszłam na ostatnie szczegółowe badania krwi,
cat-scan i pet-scan, które miały potwierdzić lub wykluczyć - istnienie komórek rakowych w moim organizmie.
28 grudnia 2011 roku otrzymałam od mojego lekarza onkologa najbardziej radosną wiadomość w całym moim dotychczasowym życiu (!): Jest Pani wolna od raka! Nie ma śladu komórek rakowych.
I choć moja walka z rakiem zakończyła się pozytywnie, to jednak nadal, oprócz co trzymiesięcznych badań kontrolnych w szpitalu onkologicznym, odwiedzam nadal mojego Bioenergoterapeutę, który tak cudownie walczył razem ze mną, wspomagając mój organizm leczącą mnie energią. Śmiało mogę dziś powiedzieć o Panu Jarosławskim dwa prawdziwe słowa: Cudotwórca i Fenomen! I za to Panie Wiesławie jestem Panu tak bardzo wdzięczna. Nie potrafię nawet wypowiedzieć, jak bardzo! Życzę Panu dużo zdrowia i wielu, wielu lat życia, aby mógł Pan pomagać ludziom takim jak ja!
DZIEKUJE!
Joanna K., Binbrook Ontario
8 marca 2012
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Stałe migreny, bóle kręgosłupa szyjnego i piersiowego (wielopoziomowa dyskopatia kręgosłupa szyjnego), drętwienie lewej ręki i nogi, nerwica lękowo-depresyjna.
…Mój problem, a właściwie całe przegrane zdrowotnie życie, spowodował czas i miejsce mojego urodzenia. Nastąpiło to bowiem tydzień przed wybuchem Powstania Warszawskiego, a potem pierwsze dwa miesiące mojego życia spędziłem w piwnicy pod mokotowską kamienicą - totalnie niedożywiony, w atmosferze bombardowań i grozy, pod ciągłą presją utraty życia, przed którą stali moi rodzice.
Po upadku Powstania, specjalne bataliony niemieckie wyłapywały mieszkańców i po załadowaniu nas w bydlęce wagony, transport został skierowany do obozu w Oświęcimiu. Gdzieś na trasie rodzicom udało się uciec i długo tułaliśmy się po wioskach –w końcu dotarliśmy do naszych krewnych w Ostrowcu Świętokrzyskim, przez który przebiegała jeszcze wtedy linia frontu.
W tym mieście moje pierwsze badania medyczne wykazały, że jako trzymiesięczny już niemowlak byłem bardzo zaniedbany – niedożywiony, odwodniony, istny kościotrup. Lekarze wpompowali w moje żyły jakiś odżywczy wlew i powoli przywrócono mi prawidłowe funkcje życiowe – ale ten przegrany początkowy okres życia, stał się przyczyną wielu późniejszych schorzeń. Byłem wręcz predysponowany do niektórych.
Najgorsze było to poczucie beznadziejności. Między innymi przeszedłem wtedy ogólne zatrucie organizmu po miesiącach picia wody ze studni, w której była padlina – co uszkodziło mi trwale wątrobę. Nadal trwały lata głodu, nędzy, stalinowskiego terroru i wszystko to zostawiło pieczątki na moim życiu i zdrowiu.
Byłem zawsze blady, wątły, z trudem trzymający się na nogach – podatny na wszelkie infekcje. Wtedy też, już jako kilkuletnie dziecko, zacząłem miewać bardo silne bóle głowy. Towarzyszyła temu zwiększona nerwowość, skutkująca bezsennością. Bóle głowy właściwie już stale towarzyszyły mi w dorosłym życiu. Przez dziesiątki lat zażywałem sławetne tabletki z krzyżykiem – potem przeszedłem wszystkie dostępne środki przeciwbólowe z Polski i Niemiec, a nawet sprowadzane z USA. Korzystałem też z zioło terapii, choćby z Zakonu Bonifratrów, wszystko z efektem miernym – no, uzyskiwałem może chwilowe, doraźne poprawy.
Około 1980 roku pojawiły się bóle kręgosłupa szyjnego i piersiowego oraz dolegliwości neurologiczne – objawiające się drętwieniem lewej ręki i nogi. Z każdym miesiącem tortury bólowe zwiększały się – było to uczucie wbijanego między łopatki noża. Nie mogłem sprawnie chodzić, leżeć, ani spać i wtedy też pojawiły się lęki i nerwica lękowo-depresyjna. Zacząłem się leczyć psychiatrycznie i rehabilitacyjnie – a pod koniec 1984 r. trafiłem na Oddział Rehabilitacji Leczniczej w Krakowie gdzie spędzałem corocznie po parę miesięcy.
Po kilkuletnich zabiegach nastąpiła poprawa, utrzymująca się do roku 1997, kiedy to w grudniu dolegliwości bólowe kręgosłupa wróciły ze zdwojoną siłą, odnowił się też niedowład lewostronny i zanik czucia powierzchniowego w lewej stopie.
Ponieważ zachodziło podejrzenie uszkodzenia rdzenia kręgowego, wykonano mi (w 1998 r.) badania rezonansu magnetycznego, które powtórzono w 2000 roku. Potwierdziły one wielopoziomową dyskopatię kręgosłupa szyjnego, z uciskiem wyrostków wewnętrznych na rdzeń kręgowy – tu tkwiło źródło tego wieloletniego upiornego bólu około kręgosłupowego oraz głowy.
W drugiej połowie lat dwutysięcznych nasiliły się u mnie objawy depresji, w stopniu dotychczas niespotykanym i wtedy trafiłem do szpitalnego leczenia psychiatrycznego. Powiem krótko – pobyt szpitalny nie spełnił w najmniejszym stopniu pokładanych w nim nadziei.
W 2010 r. stan mojego zdrowia na tyle się pogorszył, że w Przychodni Psychiatrycznej zaaplikowano mi leki psychotropowe, które były często zmieniane, ale poprawy nie było. Dołączyły się: bóle brzucha, bezsenność, powróciły bóle kręgosłupa i niedowład lewej ręki. Miałem 66 lat i byłem jak w pułapce, nie widziałem wyjścia i coraz głębiej zamykałem się w lękowej depresji.
Próbowałem jeszcze walczyć – przyjaciele zabrali mnie na mszę uzdrawiającą, prowadząca lekarz psychiatra kolejny raz zmieniła mi lek psychotropowy na jakiś produkt najnowszej generacji, ale prawdziwy pozytywny przełom rozpoczął się od momentu poznania pana Wiesława Jarosławskiego.
Na początku to był kontakt telefoniczny (ja w Krakowie, on w Toronto) i jego energetyczne oddziaływanie na mnie z tak dużego dystansu. Ku mojemu zaskoczeniu już podczas pierwszej rozmowy sam precyzyjnie wskazał wszystkie moje dolegliwości, odczuwałem też wyraźnie przepływ emitowanej energii – wyciszał mnie, znosił ból tej mojej biednej głowy i kręgosłupa, przywracał możność snu bez używania proszków, odbudowywał moją psyche i optymizm. Zacząłem wychodzić z kokonu i azylu jakim była moja kawalerka na świat, który już nie był taki zły i groźny.
Dodatkowo, na moje szczęście, w tym też okresie pan Jarosławski przyleciał na kilka dni do Polski, aby w Wildze pod Warszawą wziąć udział w szkoleniach wyższego stopnia z jogi arhatycznej (systemu opracowanego przez jego Nauczyciela i Mistrza, legendarnego Chińczyka – Choa Kok Sui), które to zajęcia prowadziła żona Choa – Charlotte Anderson.
Takiej okazji nie mogłem przepuścić, pojechałem tam i udało mi się wziąć udział w dwóch bezpośrednich sesjach bioterapeutycznych z panem Wiesławem. Moje wrażenia były nad wyraz pozytywne. W jego obecności od razu i to wyraźnie poczułem się lepiej. Czy to charyzma, czy jego płomienna energia – ten człowiek przyciągał, tworzył atmosferę bezpieczeństwa i niewątpliwie oddziaływał leczniczo. Trudno to ująć w słowa mimo, że jestem lingwistą, doktoryzowanym na Uniwersytecie Jagiellońskim i specjalizującym się w teorii przekładu z języków słowiańskich. Zawrę to w trzech wyrazach – zapewniał: harmonię, ład i bezpieczeństwo. Muszę stwierdzić z ręką na sercu, że w wyraźnie zmienionym nastroju, z doskonałym samopoczuciem wracałem do Krakowa.
I ten pozytywny trend w moim zdrowiu trwa po dziś dzień. Nie odczuwam bólu kręgosłupa, bardzo wyraźnie zmniejszyła się liczba i częstotliwość ataków bólowych głowy. W porównaniu z upiorną regularnością migren powalających mnie kompletnie, właściwie przez całe moje życie – teraz ten problem stał się śladowym i lekkim. Tak dobrze jeszcze nigdy nie było.
Wróciła mi energia, inicjatywa i chęć do życia, odnowiłem zaniedbane kontakty i cieszę się każdym zdrowym nareszcie dniem. Odzyskałem wewnętrzny spokój i mam pewność, że pozytywny przełom w moim zdrowiu zapewniły mi sesje bioenergoterapii (na odległość i bezpośrednio) mistrzowsko prowadzone przez pana Wiesława Jarosławskiego. Ten efekt udowadnia rzeczywiste, dobroczynne i wymierne działanie jego energii.
Dziękuję z całego serca;
Bohdan Ł.
Kraków, 09.03.2012.
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwość: Rozległy zawał serca.
(List napisany przez siostrę Bożeny – Marię Sz.)
…Niełatwo jest ująć w słowa tę burzę uczuć, która mną wciąż miota. Ciągle mam przed oczami zmartwiałą nagle twarz siostry i słyszę słowa lekarzy, które padły potem w szpitalu, a nie niosły one otuchy.
Wszystko zaczęło się pięć tygodni temu, był to piątek i odwoziłam moją siostrę samochodem do domu. Podróż przebiegała spokojnie do momentu, gdy Bożenka nagle (to był moment) zasłabła, tracąc przytomność. Natomiast zatrzymałam się, próbowałam jakoś ją cucić, reanimować, wezwać pomoc. Była wciąż nieprzytomna, koszmar trwał – ambulans zabrał ją w takim stanie do szpitala, a tam okazało się, że dopadł ją masywny zawał serca.
Początkowo próbowano rozszerzyć żyły siostry za pomocą wprowadzonego do środka specjalnego balonika – ale była zbyt słaba i ten zabieg nie doszedł do skutku. Jej szanse przeżycia określono na 50% i wprowadzono w śpiączkę farmakologiczną, a z pomocą specjalnych okładów dodatkowo ją wychłodzono do temperatury 32 stopni.
Następnego dnia, w sobotę, kiedy jechałam do niej do szpitala, doznałam czegoś w rodzaju olśnienia. Specjalnie wybrałam to słowo i będę je podkreślać. Nagle zrozumiałam i wiedziałam, że muszę natychmiast skontaktować się z panem Wiesławem Jarosławskim – w jego bowiem mocy i możliwościach energetycznego oddziaływania na odległość była jedyna szansa na szybkie wyzdrowienie dla Bożenki. Ja to po prostu czułam – znałam wcześniej pana Wiesława i miałam możliwość poznania z jego dokumentacji wielu przypadków fascynujących uzdrowień, które powodował nawet jak pacjent był oddalony tysiące kilometrów od niego, więc nie wahałam się już ani chwili.
Skontaktowałam się z domem pana Wiesława i z nim samym. Nie było ani śladu wahania – natychmiast przystąpił do transmitowania energii, docierającej do mojej siostry. Czynił to co parę godzin, przez sobotę, niedzielę i poniedziałek – byłam z nim w częstej łączności telefonicznej informując o każdej zmianie w stanie siostry oraz o bieżących diagnozach i przewidywaniach medycznych. Często rozmawiałam też z jego partnerką panią Jolą, która bardzo podtrzymywała mnie na duchu i nawet wtedy, podczas naszej konwersacji, pan Wiesław skupiał się przekazując tę cudowną energię, która miała obudzić do życia Bożenkę. Dla mnie była to jakby podwójna terapia, ratowania mojej psychiki i życia siostry.
W poniedziałek miało się odbyć najważniejsze i być może decydujące dla życia Bożeny działanie – próba obudzenia jej ze śpiączki. W ciągu poprzedzającej doby podgrzewano jej ciało, a wkrótce miało się okazać, czy otworzy znów oczy i czy jej mózg będzie sprawnie funkcjonował.
Był poniedziałkowy wieczór, kiedy wprost po pracy popędziłam do szpitala. Gdy weszłam do pokoju z przerażeniem stwierdziłam, że siostry nie ma w łóżku. Opadły mnie najczarniejsze myśli, które wręcz bałam się ubrać w słowa. Dopiero po chwil rozglądając się wokół ujrzałam ją siedzącą na krześle przy oknie i kontemplującą krajobraz. Muszę dodać, że wtedy i ja przez chwilę byłam bliska zawału, a zaraz potem rzuciłam się, aby ją uściskać.
Okazało się, że Bożenka bardzo gładko, bez najmniejszych zaburzeń czy sensacji obudziła się – i od razu była w pełni kontaktowa. Jak nieco później, z pomocą córki, studiowałam jej kartę chorobową, zauważyłyśmy wpis lekarza prowadzącego – o zaskakująco szybkim, wręcz niewytłumaczalnym powrocie organizmu siostry do sprawnego funkcjonowania.
Mimo tak szczęśliwego przebiegu terapii lekarze nalegali na wykonanie „by-pass-ów”. Po tygodniu przeniesiono ją na salę ogólną, gdzie czekała na operację. To miało być przeszczepienie żył, pobranych z jej ręki lub nogi. Nie jestem biegła w szczegółach – mogę tylko stwierdzić, że operacja przebiegła gładko, a chirurg powiedział mi potem, że nie musiał sięgać po żyły do kończyn Bożenki, gdyż mógł zastosować jakieś prostsze rozwiązanie.
Potem rekonwalescencja siostry też była błyskawiczna. Dzisiaj, kiedy piszę ten list, mija trzy tygodnie od operacji (pięć tygodni od zawału) i właśnie wybieramy się na wizytę do Pana Wiesława. Bożenka jest jak nowa - porusza się zupełnie samodzielnie, jest sprawna fizycznie i mentalnie i bardzo cieszy się na tę pierwszą poważną przejażdżkę, od momentu tego okropnego zawału.
Całość tej pozawałowo-operacyjnej rekonwalescencji jest wręcz książkowa. Bardzo szybka (podkreślam zdziwienie lekarzy), bez infekcyjna – wręcz do prezentowania studentom medycyny.
Wiemy, z absolutną pewnością, jak zasadniczą rolę odegrało tu wsparcie energetyczne ze strony pana Wiesława Jarosławskiego i dlatego chciałabym wraz z siostrą tak bardzo dobitnie wyrazić naszą wdzięczność i z całego serca (uratowanego przecież przez pana Wiesława, więc mogę użyć tego zwrotu) podziękować za okazaną życzliwość i natychmiastowe podjęcie energetycznego dobroczynnego działania – po prostu za ocalenie życia Bożenki.
Z poważaniem;
Maria Sz. (pisząca ten list z pełnym poparciem siostry Bożeny K.)
Kitchener, Ontario, 11.03.2012
/./././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././././
Dolegliwości: Problem z zajściem w ciążę.
Alexandra Sell & Paul Piotrowski
Calgary - Phone: (403) 452-4244
Do Wszystkich, Których Może To Dotyczyć;
…Mój mąż i ja bardzo chcieliśmy mieć dziecko, ale miesiące naszego małżeństwa płynęły i wciąż nie mogłam zajść w ciążę. Myślałam, że szczęście nas opuściło. Oboje z mężem mamy zdecydowane charaktery, zawsze dążymy do celu i oczekujemy konkretnych, szybkich rezultatów.
A w tym wypadku, czas płynął, minęło kolejne dziewięć miesięcy i nasze marzenie się nie realizowało. Co miesiąc przeżywałam kolejne rozczarowanie i byłam coraz bardziej sfrustrowana. Medycyna oficjalna, nie znajdując przyczyn takiego stanu rzeczy, siłą faktu nie mogła nam pomóc.
Zaczęliśmy szukać wsparcia w terapiach niekonwencjonalnych, jak akupunktura i naturopatia – ale rezultatów wciąż nie było.
Nasz los odmieniła wreszcie wizyta pana Wiesława Jarosławskiego w Calgary. Podczas tego krótkiego pobytu przyjął grupkę pacjentów, a wśród tych szczęśliwców również mnie i męża. To była tylko jedna energoterapia i przekaz jego uzdrawiającej energii, no może przez dwadzieścia minut dla mnie i kolejne dla męża. Określę ją jako niezwykle ciekawe i zaskakujące czuciowo wydarzenie. Wyraźnie czułam przepływ tej jego mocarnej energii i lekko zaszokowana zdałam sobie sprawę po zakończeniu sesji, że jestem jakby odrodzona.
I tak było, bo w następnym miesiącu test ciążowy wykazał to, co w dziewięć miesięcy później zrealizowało się narodzinami, ślicznego i bardzo zdrowego chłopczyka, którego nazwaliśmy Jakub. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że tylko ta dobroczynna energia uregulowała i uporządkowała mój i męża organizm – dając nam stuprocentową szansę na spełnienie naszego największego marzenia.
Co ciekawe, bo po okresie kolejnych dwóch lat kiedy zapragnęliśmy sprawić Jakubkowi braciszka lub siostrzyczkę – sytuacja znów się powtórzyła. Kolejne wiele prób i miesiąc po miesiącu rozczarowanie. Pozostała tylko jedna droga – telefon do pana Jarosławskiego. Ja byłam w Calgary on w Toronto, ale tak duży dystans nie stanowił żadnej bariery dla jego płomiennej energii. Odbyliśmy około sześciu rozmów telefonicznych, podczas których pan Wiesław koncentrował się na transmitowaniu terapeutycznej energii, a ja meldowałam co się ze mną dzieje – a były to wyraźne uczucia mrowienia, ciepła w rejonie brzucha i lekkie zawroty głowy.
No i dalej wszystko poszło jak w dobrej bajce – na początku grudnia zakończyliśmy te energetyczne przekazy, a już pod choinkę mogłam zawiadomić rodzinę, że jestem w ciąży (w chwili, gdy piszę ten list jest to już drugi miesiąc i wszystko jak na razie przebiega prawidłowo).
W zakończeniu, chcę zadeklarować, że chętnie podejmę dyskusję ze wszystkimi zainteresowanymi tak wspaniałą pomocą i podzielę się każdymi szczegółami i odczuciami, jakie przeżywałam podczas energoterapeutycznych sesji prowadzonych przez pana Jarosławskiego. Zainteresowanym podaję w nagłówku i poniżej mój telefon.
Dziękuję za wszystko.
Z poważaniem;
Alexandra Sell
Calgary, February 10, 2012 - Tel.: (403) 452-4244
wiecej listow:
WIESŁAW JAROSŁAWSKI - odkrycie ostatnich lat w światowej bioterapii, przyjmuje regularnie w Toronto i Mississaudze.
Wszyscy chętni do zapoznania się z jego nadzwyczajnymi zdolnościami uzdrawiającymi proszeni są o kontakt pod numerem telefonu:
416 887-3772 i 905-281-0008
(dla obu lokalizacji)
Budynek Medyczny Toronto, 2333 Dundas St. West (przy Bloor St. West), gabinet 407.
Budynek Medyczny Mississauga, 3025 Hurontario St. (na północ od Dundas), gabinet 510.
Przyjęcia również w London (Ontario) – tel.: 905-281-0008
oraz w Windsor – tel.:416 887-3772 i (905) 281-0008